Oczy w kolorze kłamstw cz. 5/6

Od pogrzebu Ernesta minęły dwa tygodnie. Łucja wciąż nie mogła znaleźć powodu, dla którego powinna rano wstawać z łóżka. Przez jej dom przewijali się rodzina i przyjaciele, ale ona tylko się im przyglądała, nie próbowała nawet udawać, że ich słucha. Rodzice Ernesta byli w strasznym stanie. Już na pogrzebie wyglądali jak własne cienie. Ale ona była zbyt pogrążona we własnej rozpaczy, by móc jakkolwiek im pomóc. Stała ze swoim ojcem, który podtrzymywał ją za łokieć, by nie upadła. Ledwo stała na nogach. Nie pamiętała nawet, kiedy ostatnio jadła. Wpatrywała się w jasną trumnę, którą właśnie chowali do grobu i jedyne co na chwilę odwróciło jej uwagę, to płacząca Paula. Szlochała tak głośno, że nie sposób było to zignorować. Zwracała na siebie uwagę zebranych. Zapewne wszyscy zastanawiali się kim jest. Łucja była wściekła. Paula nie miała prawa tak rozpaczać. Chyba, że sypiała z jej mężem.
Ta myśl wywołała u niej żal. Nie złość. Po prostu żal. Wiedziała bowiem, że nie powinna krytykować męża za to, że mógł ją zdradzić. W końcu sama nie była mu wierna. Jednak to nie usprawiedliwiało Pauli, która wykreowała się na wdowę, upokarzając ją dodatkowo przed całą rodziną. Na pewno ci bardziej spostrzegawczy doszli już do tych samych wniosków co ona.
Przesunęła wzrok po wszystkich zebranych. Spostrzegła Izabelę w towarzystwie jej syna. Dorian wychwycił to spojrzenie, więc szybko odwróciła wzrok. Wtedy zauważyła dwójkę policjantów. Nie rozpoznałaby ich, gdyby ich nie znała. To była kobieta i mężczyzna. Jego ledwo kojarzyła, ale policjantka która mu towarzyszyła, była tą samą, która ją przesłuchiwała. Teraz nie rzucali się w oczy, ubrani na czarno, jak wszyscy. Łucja domyśliła się, że obserwują zebranych, by zorientować się, czy ktokolwiek nie zachowuje się podejrzanie. Obejrzała dość filmów i przeczytała wystarczająco dużo kryminałów by wiedzieć, że niektórzy mordercy wracają na miejsce zbrodni, a inni czerpią jakąś nienaturalną przyjemność z obserwowania tego, co dzieje się po śmierci ich ofiary. Poza tym, każda osoba, która zachowuje się dziwnie jest podejrzana. Łucję to zmartwiło. Pojawienie się policjantów na pogrzebie sugerowało, że wciąż szukają potencjalnego sprawcy i nie mieli żadnego mocnego dowodu. Zadrżała. Jej tata mocniej zacisnął dłoń na jej łokciu.
– W porządku? Wytrzymasz? – spytał szeptem.
Skinęła głową.
Tata dzwonił do niej codziennie, żeby zapytać, jak się czuje. Zdziwiła ją nieco jego troska. Ojciec nigdy nie był zbyt wylewny, zwłaszcza, gdy jego żona, a jej matka wyjechała i nigdy już nie wróciła. A jednak teraz przejął się nią tak bardzo, że zamieszkał u niej na kilka dni po pogrzebie, a potem, kiedy już musiał wrócić do domu i do pracy, dzwonił, aby upewnić się, że wszystko w porządku.
A w porządku nie było. Nie umiała sobie znaleźć miejsca. Dom wydawał jej się za duży. Zanim odważyła się wejść do pracowni Ernesta, minęło kilka dni. Kiedy już tam weszła, wszytko, od pędzli po obrazy, przypominało jej męża. Od tamtej pory, spędzała tam kilka godzin, oglądając obrazy, które już nigdy nie będą skończone, wciągając w nozdrza słaby zapach farby, który zawsze unosił się w powietrzu i dotykając pustych płócien, które nigdy więcej nie ujrzą kolorów. Nie umiała się z tym pogodzić. Kiedy sunęła dłonią po jednym z rozpoczętych szkiców, usłyszała dzwonek do drzwi. Westchnęła. Bała się, że Karolina i Natalia znowu będą próbowały wyciągnąć ją na spacer. Nie miała ochoty znowu wychodzić z domu. Ilekroć spotykała któregoś z sąsiadów, wszyscy zatrzymywali ją, by wyrazić ubolewanie. Ciepłe słowa o Erneście wywoływały kolejną falę płaczu, a ona była tym już zmęczona. Po chwili znów usłyszała dzwonek. Opuściła pracownię i skierowała się do drzwi wejściowych. Ku swojemu zdumieniu, w judaszu ujrzała twarz Izabeli. Otworzyła i stanęła twarzą w twarz z kustoszką Ernesta.
– Izabela, co tu robisz? – zapytała.
Kobieta przytknęła rękę do twarzy. Wpatrywała się w Łucję ze zmartwioną miną.
– Lucy, dziecko. Kiedy ostatnio jadłaś? – spytała i zrobiła krok do przodu, żeby móc ją przytulić. Łucja na początku stała sztywno, ale w końcu bezsilnie przytuliła się do starej przyjaciółki Ernesta i pozwoliła jej się głaskać po włosach.
– Chodź, zrobię ci coś do jedzenia – powiedziała w końcu kobieta i zaciągnęła ją w stronę kuchni. Bywały takie dni, że Izabela spędzała u nich w domu dużo czasu. Zwłaszcza, kiedy planowali z Ernestem jakąś nową wystawę. Izabela doskonale znała rozkład domu i tym razem pozwoliła sobie na to, by tę wiedzę wykorzystać. Posadziła Łucję na krześle obok kuchennej wyspy i zabrała się za przyrządzanie późnego śniadania. Kiedy Łucja poczuła zapach smażonych omletów, zdała sobie sprawę, że dawno nie jadła niczego porządnego. Nie pamiętała, kiedy ostatnio przekąsiła cokolwiek. Być może wczoraj, kiedy tata zadzwonił po południu i zapytał, czy zrobiła sobie jakiś obiad. Wtedy zatrzepotała mu do słuchawki paczką płatków. Zjadła garść i wróciła do atelier Ernesta.
– Byłam dzisiaj w galerii. Obrazy Ernesta wciąż są spakowane. Zadecydowałaś już, co dalej? – zapytała Izabela, kiedy Łucja pałaszowała pierwszy kęs omleta z bitą śmietaną i borówkami. Sama nie robiła zakupów, ale przedwczoraj Natalia przyniosła jej reklamówkę jedzenia, w tym kilka słodkości. W końcu na coś się przydały. Przestała przeżuwać i spojrzała na Izabelę, jakby ta powiedziała coś dziwnego. W końcu przełknęła i pokręciła głową.
– Zapomniałam o tym – przyznała cicho.
Izabela skinęła głową ze zrozumieniem i pogłaskała jej dłoń swoją dłonią.
– Nie dziwię się. Ale pomyślałam, że mogłybyśmy dokończyć jego dzieło. Chciałby, żeby go upamiętniono. Paula dzwoniła do mnie w tej sprawie, ale ją spławiłam – powiedziała i charakterystycznie dla siebie, machnęła ręką – To ty powinnaś to zrobić. Ale przyda ci się moja pomoc. Zresztą wiesz, że Ernesto wiele dla mnie znaczył. Był dobrym przyjacielem. Chciałabym go pożegnać tak, jak na to zasługuje – dodała. W jej oczach zalśniły łzy. Zamrugała gwałtownie by je odgonić.
– Co miałabym robić? – spytała Łucja.
Na samo wspomnienie galerii, dostawała gęsiej skórki. Ale jakaś część niej ożywiła się na myśl, że mogłaby kontynuować dzieło Ernesta, zrobić dla niego to, czego na pewno by sobie życzył.
– Jechać ze mną do Berlina. Pomóc mi przygotować wystawę i wygłosić przemówienie.
Łucja milczała. Spojrzała na pięknie wyglądającego omleta, ale nie mogła się przemóc, żeby go dokończyć. Całkiem straciła apetyt.
– Nie wiem, czy dam sobie radę – przyznała cicho. – Nie umiem nawet myśleć o Erneście, jako o kimś, kto nie żyje. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym o tym mówić… Cały czas mam wrażenie, że te drzwi zaraz się otworzą i stanie w nich mój mąż. Rozumiesz, Izabelo? – zapytała ze łzami w oczach.
Starsza kobieta mocniej ścisnęła ją za rękę.
– Oczywiście, że rozumiem. Wiem, co to znaczy stracić męża – odetchnęła głęboko – i wiem, że ty nie miałaś żadnego wpływy na to, że ci go odebrano. Dlatego uważam, że powinnaś doprowadzić do tej wystawy. Ernest kochał sztukę. Ale nie tak jak ciebie. Jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc – powiedziała Izabela.
Łucja skinęła głową.
– Dobrze. Zróbmy to – powiedziała i wróciła do jedzenia omleta.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę. W końcu pożegnamy Ernesta jak należy – powiedziała Izabela i uśmiechnęła się ze łzami w oczach. Łucji udzielił się ten entuzjazm. Pierwszy raz od dawna, odpowiedziała uśmiechem.

***

– Dorian? – mężczyzna odwrócił się na dźwięk swojego imienia i spojrzał z ciekawością na kobietę, która je wymówiła. Atrakcyjna brunetka uśmiechnęła się do niego szeroko. W pierwszej chwili nie mógł sobie przypomnieć skąd ją zna. Dopiero po chwili zorientował się, że to przyjaciółka Łucji. Niestety bezskutecznie próbował sobie przypomnieć, jak miała na imię.
– Z klubu, przez cmentarz, aż do banku. Co za zróżnicowanie – powiedziała mierząc go uważnym spojrzeniem spod rzęs – Co porabiasz?
– Musiałem coś załatwić. Ostatni przelew od jednego z klientów naszej firmy zaginął w próżni.
– Ojej. To okropne. Wszystko się wyjaśniło? – zapytała.
– Na szczęście tak – odparł i zerknął na zegarek – Bardzo cię przepraszam, ale muszę już wracać do pracy.
Karolina westchnęła.
– Rozumiem. Los nam nie sprzyja. Nie możemy spokojnie porozmawiać… Ostatnio widzieliśmy się przecież na pogrzebie – Karolina pokręciła głową, jakby próbując odegnać przykre wspomnienie. – Wciąż nie mogę w to uwierzyć.
– Nie dziwię ci się. To straszna tragedia. Masz jakieś wiadomości od Łucji? Jak ona się czuję? – zapytał. Nagle czas przestał mieć dla niego znaczenie. Wydawało się, że nie uszło to uwadze Karoliny. Postanowił się zreflektować.
– Nie znałem ich dobrze, ale matka wiele mi opowiadała o Erneście. To musiał być dla jego żony wstrząs.
Kobieta skinęła głową.
– Jest w kiepskim stanie. Nie je, nie sypia… Próbujemy ją z Natką gdzieś wyciągnąć, robimy jej zakupy na zmianę, ale ona sama nie przejawia żadnych chęci do życia. Nie wiem już, co robić.
Dorian skinął głową.
– Pozdrów ją ode mnie. Gdybym mógł coś zrobić, daj mi znać. – powiedział i szybko się pożegnał. Jak tylko wsiadł do samochodu, wyciągnął komórkę, aby zadzwonić do Łucji. W tym samym momencie, telefon zaczął wibrować.
– Cześć, mamo – powiedział na wstępie.
– Cześć, kochany. Co porabiasz? – zapytała kobieta.
– Wracam do firmy – mruknął zapinając pas. Odpalił silnik i ruszył – Coś się stało?
Od ostatniego czasu po każdym telefonie od matki, nie spodziewał się niczego dobrego. Ta, jakby wyczuwając jego niepokój od razu postanowiła go uspokoić.
– Byłam u Łucji. Zgodziła się poprowadzić ze mną wystawę Ernesta i wyjechać do Berlina.
– To dobrze, mamo. Przyda jej się coś do zrobienia. Może choć na chwilę zapomni o tym, co się stało.
– Też mam taką nadzieję. Gdybyś wiedział, jak ona wygląda… Schudła i jest blada jak śmierć. Aż trudno uwierzyć, że to kwestia niespełna czterech tygodni. Boję się, że oczekuję od niej zbyt wiele – przyznała Izabela.
Dorian zamyślił się na chwilę. Sam nie wiedział co byłoby dobre dla Łucji. Była terapeutką. Pomagała ludziom. A kiedy i ją spotkała tragedia, nie była w stanie udźwignąć tego, co na nią spadło. Nie dziwił się temu. Gdyby jednak znał jakiś sposób, aby jej pomóc, zrobiłby to bez wahania. Tyle, że nie był pewien, czy ona przyjęłaby jego pomoc. Na pogrzebie unikała nawet jego wzroku. Towarzyszył matce na stypie, ale tylko przez chwilę, a gdy próbował złożyć Łucji kondolencje, nigdzie nie mógł jej znaleźć. Wycofał się więc i postanowił się nie wychylać. Zwłaszcza, że wciąż nie było wiadomo nic w sprawie zabójstwa i nie chciał dawać policji powodów do podejrzeń. Już i tak miał stanowczo zbyt wiele na głowie.
– Dzwonię, żeby zapytać, czy nie zawiózłbyś nas do Berlina. Oczywiście możemy lecieć samolotem, ale wiesz jak boję się takich podróży. Poza tym, chciałabym mieć stały ogląd transportu. Dasz radę wziąć trochę wolnego? Wiem, że już i tak dużo mi pomogłeś, ale bez Ernesta… Obawiam się, że może być ciężko.
Dorian zatrzymał się na czerwonym świetle i przetarł twarz dłonią. Mama nieświadomie prosiła go o nazbyt wiele. Oczywiście chciałby pomóc. I przede wszystkim: Chciałby zobaczyć Łucję. Sprawdzić jak się czuje, porozmawiać z nią, pocieszyć… Ale miał świadomość, że jest jedną z tych osób, których nie chciała teraz widzieć.
– Mam teraz dużo pracy, mamo… Nie wiem, czy uda mi się rzucić wszystko i jechać – wymamrotał w końcu, ruszając jednocześnie, bo właśnie zapaliło się zielone światło.
– Oczywiście, oczywiście. Ale gdyby ci się jednak udało, będę zobowiązana.
Dorian obiecał się zastanowić i szybko się pożegnał. Kiedy wrócił do biura, czekało go spotkanie z nowym inwestorem. Marek Kempa był konkretny i miał wiele do zaoferowania, ale wymagania jakie stawiał, też nie były zwyczajne. Dorian przygotowywał się do tego spotkania, żeby wszystko odpowiednio rozegrać. Jednak kiedy przyszło co do czego, nie mógł skupić się na papierach, które Kempa podstawiał mu pod nos. Cały czas myślał o prośbie matki i miał wyrzuty sumienia, że tak zwyczajnie ją spławił, znając sytuację Łucji. W końcu, żeby nie wyjść na idiotę w oczach nowego inwestora, postanowił przeprosić go na chwilę i zadzwonić do Izabeli.
Jak tylko odebrała, bez zbędnych wstępów powiedział:
– W porządku, mamo. Dam radę się urwać. Pojadę w Wami.
Jeszcze zanim się rozłączył pożałował swojej decyzji.

***

Karolina weszła do swojej restauracji i uśmiechając się do kilku gości, przeszła do baru. W środku tygodnia nie było wielkiego ruchu, zwłaszcza wczesnym popołudniem. Kilka osób przyszło na obiad, lub kawę, żeby móc popracować w spokoju przed otwartym laptopem. Ona w tym czasu rzuciła na bar teczkę z dokumentami i poprosiła Aleksandra, żeby nalał jej wody z lodem.
– Wykończą mnie te papierzyska.
– Zatrudnij kogoś z księgowości – polecił Aleksander.
Karolina skrzywiła się. O dokumenty wolała dbać sama. Miała wtedy pewność, że nikt jej nie oszuka i ceniła sobie to, że może polegać na samej sobie. Jednak im bardziej biznes się rozkręcał, im więcej ludzi zatrudniała, im częściej zmieniała dostawców, tym więcej papierkowej roboty było. I czuła, że powoli męczy ją to wszystko. A zmęczenie często powodowało pomyłki. Dziś musiała jechać do banku, ponieważ wysłała przelewem za niską ratę kredytu. Do tej pory nie mogła zrozumieć, jak to się stało, ale na szczęście udało jej się to załatwić na miejscu, gdzie dopłaciła zaległą kwotę i obiecała, że podobna sytuacja nie będzie już miała miejsca.
Być może barman miał rację i powinna zatrudnić kogoś, kto zaglądałby tu od czasu do czasu, aby rozliczyć ją za każdy miesiąc?
– Masz kogoś zaufanego? – zapytała patrząc na Aleksandra.
Ten zastanawiał się chwilę.
– Ja nie, ale moja siostra studiuje zarządzanie. Na pewno będzie znała kogoś z rachunkowości. Mogę do niej zadzwonić nawet teraz – powiedział. Karolina podziękowała mu i poszła do biura. Zaczęła przeglądać ogłoszenia. Nagle przyszło jej do głowy, że może Dorian znałby kogoś, kto mógłby jej pomóc. Uśmiechnęła się. To byłby świetny pretekst, aby do niego zadzwonić. Wiedziała, że Dorian pracuje w ogromnym przedsiębiorstwie i mimo młodego wieku, już należał do zarządu. Wygooglowała go. Firma w której pracował “opiekowała się” kilkoma mniejszymi, m.in. dbała o wysokich lotów oprogramowania, zabezpieczenia, stronę marketingową, pozyskiwanie środków… Tak duże przedsiębiorstwo wymagało wielu wykwalifikowanych pracowników. W tym księgowych. Dorian na pewno mógłby jej kogoś polecić. Potem, kto wie, być może dałby się zaprosić na jakąś kawę w ramach wdzięczności… Odetchnęła głęboko. Bardzo chciałaby, żeby ta kawa była wstępem do czegoś większego. Dorian strasznie ją pociągał. Był zagadkowy, tajemniczy i szatańsko przystojny. Jednak najbardziej fascynowało ją to, że praktycznie nie zwracał na nią uwagi. Nie wiedziała, czy robi to celowo, bawiąc się z nią, czy rzeczywiście nie jest zainteresowany. Tym bardziej interesowała ją znajomość z nim.
Najchętniej wypytała by o niego Łucję, ale wiedziała, że to najgorszy moment jaki w ogóle może być na tego typu sprawy. Na myśl o przyjaciółce, spochmurniała. Nie miała pojęcia, jak mogłaby jej pomóc. Śmierć Ernesta wszystkimi wstrząsnęła. A fakt, że było to zabójstwo tylko potęgował ten szok. Karolina próbowała wziąć to na chłodno. Myślała, że uodporniła się na tego typu rzeczy, kiedy umarł jej tata. Okazało się, że to jednak niemożliwe…
Zawsze lubiła Ernesta, mimo iż jej zdaniem on i Łucja niezbyt do siebie pasowali. Nie mniej jednak, lubiła go i szanowała. Łucja i Ernest byli ze sobą od zawsze. Jedno nie funkcjonowało bez drugiego. Zawsze było “my”, nigdy po prostu “ja”. Karolina śmiała się z tego, ale w duchu bardzo im zazdrościła. Nawet wtedy, kiedy Łucja podejrzewała Ernesta o zdradę. Karolina nie była pewna jego niewinności, zwłaszcza, że podejrzenia powtarzały się w różnych momentach ich małżeństwa, ale zawsze przekonywała Łucję, że to niemożliwe. Nie Ernest. On wpatrzony był w Łucję, jak w jeden ze swoich obrazków. Była całym jego życiem. Nawet, jeśli nie był jej wierny, nigdy by jej nie zostawił. Kiedyś, na Sylwestrze, kiedy stali na zewnątrz wśród znajomych, którzy popalali papierosy, wywiązała się dyskusja na temat wierności i seksu bez zobowiązań. Ernest mimochodem powiedział wtedy, że pociąg fizyczny nie musi iść w parze z miłością, a ta jest jedyna, najsilniejsza i bez względu na popędy – nie przemija. One zaś, znikają tak szybko jak się pojawiają. Karolina wzniosła za to nawet toast. Wtedy nie zastanawiała się, co dokładnie Ernest miał na myśli. Ale być może, dał upust swoim poglądom i próbował się w jakiś sposób usprawiedliwić. Nie pytała, nie chciała wiedzieć. Ernest był jej kumplem i mężem najlepszej przyjaciółki. Ktokolwiek go zabił, sam zasługiwał na śmierć.
Poczuła, że oczy zachodzą jej łzami. Zamrugała szybko. Nie mogła płakać. Nie ona. Powinna skupić się na pracy. Tylko ona pomagała jej nie myśleć o tym, co się działo.
Nieoczekiwanie ktoś zapukał do jej biura. Odchyliła się na oparciu fotela i rzuciła donośnie “Proszę!”.
Już po chwili tego pożałowała. Pierwsze co zobaczyła, to bukiet czerwonych róż. Dopiero potem zauważyła mężczyznę, który go trzymał. W myślach zaczęła liczyć do dziesięciu, by się opanować. Miała ochotę ryknąć na niego, ale to nie był czas i miejsce na takie zagrania. Poza tym, nie chciała mu pokazywać, jak bardzo zabolało ją to, co jej zrobił.
– Zgubiłeś się? – zapytała nie szczędząc przy tym sarkazmu.
Tomasz zrobił kilka kroków w jej stronę i ukląkł. Miała ochotę parsknąć śmiechem.
– Wybacz mi. Jestem świnią. Parszywą świnią…
– Nie przeczę – wtrąciła się.
– A do tego jestem też zakochanym w tobie idiotą. Idiotą, bo odbiło mi i zrobiłem to co zrobiłem. Po prostu się wystraszyłem. Zaczęło mi na tobie zależeć. A wiedziałem, że tobie na mnie nie. Chciałem wzbudzić w tobie zazdrość… – tłumaczył się.
Patrzyła na niego w milczeniu, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać. Nie uwierzyła w ani jedno jego słowo. Nie wiedziała jednak, czy powinna od razu mu to powiedzieć, czy może trochę się z nim podroczyć.
– Naprawdę? To trochę głupi sposób. W zasadzie najgłupszy. – powiedziała.
Tomek pokiwał głową i wstał. Wręczył jej kwiaty i spojrzał błagalnie w oczy.
– Wiem, że najgłupszy. Nie chciałem tego. Ale kiedy dotarło do mnie co robię, było za późno.
Karolina ze smutkiem pokiwała głową.
– Teraz też jest już za późno.
Tomasz wydawał się zdeterminowany. Zbliżył się do niej, odsunął kwiaty, które trzymała i chwycił jej twarz w dłonie.
– Pamiętasz, jak nam było razem dobrze? Znów może tak być…
Karolina pamiętała. Ten jeden raz powiedział prawdę. Wiedział, że trafił w sedno. Pochylił się nad nią tak, że czuła jego oddech na ustach. W myślach rozważała wszystkie za i przeciw i już wiedziała, że mu ulegnie. Nie dlatego, że postanowiła mu wybaczyć. Dlatego, że miała ochotę na chwilę zapomnienia, która pozwoliłaby oderwać jej myśli od tego co się dzieje. Chciała zakryć duży problem mniejszym, który na chwilę odwróci jej uwagę od rzeczywistości. Kiedy ich usta w końcu się zetknęły, Karolina wsunęła mu dłonie w jasną czuprynę i przyciągnęła jego twarz bliżej siebie. Jęknęła, kiedy zacisnął ręce na jej pośladkach i otarł się o nią lekko już nabrzmiałą męskością. Uniósł Karolinę i posadził na biurku. Zaczął okładać pocałunkami jej szyję i odkryte ramiona. Kobieta oddychała ciężko, próbując rozpiąć mu spodnie. W końcu jej się to udało. Opuściła ciemne bokserki i chwyciła jego członka. Kilka posuwistych ruchów sprawiło, że naprężył się jeszcze bardziej. Miała ochotę wsadzić go sobie w usta, ssać i wpychać głęboko w gardło. Ale to nie ona miała mu teraz dać przyjemność. To on musiał się wykazać.
– Zajmij się mną – powiedziała cichym, ale rozkazującym tonem.
Tomasz skinął głową i uśmiechnął się zawadiacko. Na jego czole pojawiło się kilka kropel potu. Otarł je niespokojnym ruchem i ukląkł przed nią. Rozchylił nieco jej opalone uda i chwilę masował jej muszelkę przez materiał stringów. Potem powoli zsunął je, umyślnie przeciągając ten moment i patrząc jej w oczy. Karolina była podniecona. Była cholernie podniecona. Wiedziała, że przyjaciółki nie były by z niej dumne, ale teraz miała to gdzieś. Pożegnalny seks dobrze smakował. A ona chciała zatracić się w tym smaku. Kiedy poczuła wilgotny, ciepły język Tomka na swojej kobiecości, zadrżała, a z jej gardła wydobył się cichy jęk.
– Brakowało mi tego – wymamrotał mężczyzna i rozszerzył palcami jej płatki, by móc wsunąć język głębiej. Pieścił ją aż zaczęła drżeć, zwłaszcza kiedy wsunął do jej wnętrza kciuk i zaczął zataczać nim kółka. Wzdychała głośno, dociskając jego twarz głębiej. Była już bliska orgazmu, kiedy nieoczekiwanie usłyszała pukanie. Nie przejęła się tym zbytnio, postanowiła je zignorować, bo wiedziała, że żaden z jej pracowników nie wejdzie bez zaproszenia. Tyle że to nie był żaden z jej pracowników. Drzwi otworzyły się nagle, a ona i Tomek zamarli. Jego głowa wciąż znajdowała się między jej nogami, a ona wściekła, powoli odwróciła głowę. Szpakowaty mężczyzna, który właśnie stał w progu również zastygł w bezruchu i omiótł wzrokiem to co mu się ukazało.
– Bardzo przepraszam za najście – powiedział nadzwyczaj swobodnym głosem – Dostałem informację, że szuka Pani pomocnika do księgowości. Akurat byłem w okolicy. Nie mniej jednak, widzę, że przeszkadzam. Do widzenia – to mówiąc odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Karolina zdumiona wpatrywała się w nie jeszcze przez dłuższą chwilę, aż w końcu przeniosła wzrok na klęczącego u jej stóp Tomasza. Czar prysł jak bańka mydlana. Nie czuła już ani krzty podniecenia.
– Dokończyć? – zapytał chłopak uśmiechając się delikatnie.
Karolina przewróciła oczami. Odepchnęła go od siebie lekko i zsunęła się z biurka.
– Idź już. Mam dużo pracy – powiedziała zakładając majtki.
Tomasz uniósł brwi ze zdumienia.
– Wyrzucasz mnie?
– Zadzwonię do ciebie – odparła wymijająco i usiadła na fotelu udając, że zdecydowanie bardziej pochłania ją grzebanie w skrzynce mailowej niż jego opadająca męskość, znajdująca się w tej chwili nieco poniżej linii jej oczu.
– Mam nadzieję. Chcę skończyć to, co zacząłem – powiedział zachęcająco i pocałował ją w policzek. Potem ubrał się i pożegnał, znów dając jej całusa gdzieś w pobliże ust. Jak tylko drzwi się za nim zamknęły, Karolina ze złością zatrzasnęła klapę laptopa i wstała. Wyszła z biura i skierowała się w stronę głównej sali. Podeszła do baru i spojrzała na Aleksandra z wściekłością.
– Kto to był? – zapytała po prostu.
– Pani przyjaciel – odparł barman nieco zdziwiony.
– Nie on. Ten drugi. Mówił, że przyszedł w sprawie pracy.
Na twarzy barmana zakwitł uśmiech.
– Tak, to kolega mojej siostry. Pracuje w pobliżu. Powiedział, że może wpaść od razu i omówić warunki współpracy.
– Ach tak? W takim razie umów mnie z nim na jutro – wymamrotała ze złością. Już miała wrócić do biura, ale zatrzymała się i spojrzała na swojego pracownika mierząc w niego palcem. – Jeśli jeszcze raz ktoś wejdzie do mojego biura bez uprzedzenia, odpowiesz za to głową.

***

Łucja wróciła ze sklepu i ze zdumieniem stwierdziła, że nie rozpadła się na tysiące kawałeczków, a świat nie zatrzymał się i nie skończył. Wcześniej długo wzbraniała się przed robieniem normalnych rzeczy, po części dlatego, że nie widziała w tym sensu i dlatego, że nie chciała spotkać kogoś, kto patrzyłby na nią z litością, a po części dlatego, że bała się wyrzutów sumienia, które dręczyły ją, gdy myślała o tym, że sama żyje, a Ernest już nie. Wyjście do ludzi wzbudzało w niej poczucie winy. Nie chciała, by ktokolwiek pomyślał, że już się pozbierała. Powinna cierpieć. Ernest na pewno by cierpiał, gdyby to ona odeszła.
Wiedziała, że z punktu widzenia terapeuty, nie powinna się zadręczać. Sama przecież uświadamiała to wielu swoim pacjentom. A jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że z nią tak nie jest. Wydawało jej się, że nie była dla Ernesta dość dobra. Wiele rzeczy mogła zrobić inaczej. Dlatego też uważała, że nie powinna żyć tak jakby nic się nie stało. Chodzić po sklepach, parkach, a nawet do pracy… Ale w końcu przełamała się i wyszła z domu. Sama. Z własnej woli. I nic się nie stało. Ludzie nie mówili niczego złego, nikt nie patrzył na nią jak na winowajczynie. Po prostu poszła do sklepu, kupiła kilka rzeczy i wróciła do domu. I tyle.
Po rozmowie z Izabelą zrobiło jej się lżej na sercu. Na samą myśl, że mogłaby zaopiekować się wystawą Ernesta czuła przerażenie i ekscytację jednocześnie. Chciała temu podołać. A wiedziała, że jeśli nie przestanie siedzieć w domu i dzielić czasu między sypialnią a pracownią Ernesta, nie da sobie rady. Musiała wziąć się w garść i poszukać pomocy.
Wzięła w rękę komórkę i zadzwoniła do Sary – swojej koleżanki z pracy.
– Łucja? – odezwał się w słuchawce ciepły głos.
– Cześć, Sara. Masz chwilę?
– Oczywiście. Czekałam aż zadzwonisz.
Nie rozmawiały ze sobą od dnia pogrzebu. Sara obiecała zająć się kliniką i dać Łucji tyle czasu ile ta będzie potrzebowała.
– Nie poradzę sobie sama. Nie umiem sobie wytłumaczyć, że mam po co żyć. Wiem, że to właśnie próbowałabym wyjaśnić pacjentowi. Ale sobie nie potrafię.
– Chcesz żebym ci pomogła? – zapytała Sara.
Łucja zastanawiała się przez chwilę. W tym czasie usłyszała jakiś dźwięk dochodzący z przedpokoju. Coś jakby skrobanie o drzwi. Dźwięk szybko ucichł, ale postanowiła to sprawdzić.
– Chyba tak. Możesz? – odezwała się w końcu.
– Dla nas obu byłoby lepiej, gdybyś trafiła pod opiekę kogoś obcego. Znam świetnego specjalistę. Zadzwonię do niego, jeśli chcesz.
Łucja wyjrzała przez lipko. Nie zobaczyła nikogo. Mimo to otworzyła drzwi. Na wycieraczce zauważyła kopertę. Podniosła ją zaciekawiona i weszła z powrotem do środka.
– Dobrze. Umów mnie z nim – westchnęła. Była nieco rozczarowana, że to nie Sara poprowadzi jej terapię, ale rozumiała, że byłoby to nieetyczne, zwłaszcza, że ze sobą pracowały. Czasem bywało trudno. Pacjenci wściekali się na terapeutów, gdy ci zmuszali ich do wyciągnięcia wniosków.
Nie chciała być takim pacjentem dla Sary, która była jedną z najmilszych osób jakie znała. Kiedy zachwalała umiejętności psychoterapeuty do którego chciała zapisać Łucję, ta otworzyła kopertę i wyciągnęła jej zawartość. Wtedy przestała słuchać Sary. Wpatrywała się w zdjęcie trzymane w dłoniach i nie mogła zrozumieć, co to ma znaczyć. Widziała swój portret, a wokół niego kilka zapalonych świec. Ołtarz? Miejsce kultu? O co chodziło? Sprawdziła, czy w kopercie nie ma czegoś jeszcze, ale ta była już całkiem pusta. Odwróciła zdjęcie i na tylnej stronie zauważyła podpis “W końcu wróciłaś na swoje miejsce. Jesteś we właściwych rękach.”
– Muszę już kończyć, Saro. Dziękuję ci za pomoc. Będziemy w kontakcie – powiedziała Łucja i rozłączyła się. Wciąż wpatrywała się w zdjęcie i podpis znajdujący się na drugiej stronie. Wiedziała od kogo pochodzi przesyłka. Nadawcą musiał być morderca Ernesta. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, sięgnęła po telefon i zadzwoniła na policję.

Dodał/a: Danielle. w dniu 19-07-2016 – czytano 1085 razy.
Słowa kluczowe: opowiadanie seks zdrada romans

Komentarze (0)

Prosimy o nie dodawanie danych osobowych, adresów e-mail, numerów komunikatorów, numerów telefonów itp.

Komentarz do "Oczy w kolorze kłamstw cz. 5/6"

(pole wymagane)

(pole wymagane)

(pole wymagane)

Leave a Reply

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.