Stowarzyszenie Sekszabawek, cz.1
Swoją przygodę ze Stowarzyszeniem Sexzabawek zaczęłyśmy półtora roku wcześniej. Nie ukrywam, że to ja byłam matką-założycielką Stowarzyszenia. To ode mnie, jako pierwszej, wyszła ta diabelska inicjatywa. W seksie zawsze poszukiwałam czegoś innego. Jakiegoś pieprzu, perwersji, rozkosznego zboczenia. Prosty orgazm, choćby wielokrotny, w końcu się nudził. Od czasu, gdy wyszłam z okresu dojrzewania, teraz już mam 29 lat, wiedziałam, że jestem bi. Pociągały mnie zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Nie miałam żadnych problemów z nawiązywaniem bliższych znajomości zarówno w liceum, jak i później na studiach dziennikarskich. Wszyscy mówili, Marta grzechu warta. Gdy spacerowałam Nowym Światem w mojej krótkiej i zwiewnej sukience, oglądali się za mną wszyscy od nieletnich po pięćdziesięcio-, sześćdziesięciolatków. Ich podziw mnie nakręcał. Te ich pytające spojrzenia, jakby mówiące – ty naprawdę nic nie masz pod spodem. Oni tego się tylko domyślali, ja to wiedziałam na pewno. W ostatniej klasie liceum wygrałam konkurs zorganizowany przez znany, międzynarodowy koncern kosmetyczny na najładniejszą, młodą twarz roku. Kariera modelki stała przede mną otworem. Jednak rodzice się uparli, że muszę skończyć jakieś studia. Początkowo próbowałam łączyć pracę fotomodelki ze studiami dziennikarskimi, ale odpuściłam. Fotografowie byli zrozpaczeni. Zjawiskowa uroda, przyciągająca twarz, naturalne, długie, jasne włosy, szczupłe 175 cm seksownego ciała przydawały mi się więc tylko do łatwego zawierania coraz to nowych znajomości. Na studiach zasmakowałam w klimatach grupowych, orgietkach, wymianie partnerów. Po studiach przyszła kolej na to, co podniecało mnie od dawna, a bałam się do tego przyznać. Otóż bezgranicznie kocham podporządkowanie woli mężczyzny. Najpierw eksperymentowałam z lekkim podporządkowaniem partnerowi, a potem już z całkowitym, bezwzględnym, krańcowym poddaniem. Może to głupie, ale gdy czuję siłę partnera, gdy wywiera na mnie swoją presję, to doznaję niesamowitej rozkoszy i co ciekawe rozkosz ta wydaje się nie mieć końca. Zupełnie inaczej niż przy pospolitym orgazmie. Wstyd się przyznać, ale to właśnie podnieca mnie najbardziej. Po studiach trochę poterminowałam w lokalnym dodatku do gazety codziennej. Były szef namówił mnie, żebym startowała do telewizji. Gapiąc się bezczelnie na moje cycki, stwierdził, że z taką inteligencją, wiedzą, a przede wszystkim wyglądem, zrobię tam szybką karierę. Lubiłam go, pan niby 45-letni, ale umysł bardzo młody i kreatywny. To była najlepsza rada, jaka mógł mi dać. Później mu się odwdzięczyłam. Odwdzięczyłam się aż nadto. Roman został naszym pierwszym Wielkim Mistrzem Stowarzyszenia Sekszabawek. Pierwszym z trzech. Trzecim był Marek, ale to późniejsza historia. Rok harówki przy robieniu reportaży, a potem już własny program, odpytywanie polityków, medialna sława na cały kraj. Wiedziałam, że wystarczy przyjść do studia w sukience o 10 cm krótszej, a połowa męskiej publiczności będzie walić konia do telewizora. Mój operator zawsze zaczynał ujęcie od najazdu na moje szpilki. Potem w górę najdłuższych w Polsce nóg dziennikarskich, następnie zbliżenie na szmaragdowy wisiorek tuż nad moimi wypukłościami klasy C i dłuższe zatrzymanie na twarzy. Czasami pokazywał również i polityka, ale to chyba tylko z dziennikarskiego obowiązku. Najchętniej filmowałby tylko mnie. Wiedziałam, że wielu z zapraszanych polityków marzyło, żeby tylko zerwać ze mnie to ubranie i w końcu zerżnąć tę sukę z telewizji. Pokazać, gdzie jej miejsce i kto tu rządzi. Co najciekawsze, sama czasami o tym marzyłam, ale oni o tego nie wiedzieli, więc żaden się nie odważył. Zachowywali dystans, żeby tylko nie skompromitować partii przed młodą superlaską, którą kochała cała Polska.
Słowa kluczowe: ostry sex początek serii Marrti