Oczy w kolorze kłamstw cz. 16

W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. To była pierwsza rzecz, jaką Łucja poczuła. Drugą była opaska zaciskowa na jej nadgarstkach. Przez ręce zszczepione na plecach nie mogła podnieść się z materaca przesyconego wilgocią, na którym leżała. Nie wiedziała ile czasu tam spędziła, wiedziała tylko, że Hubert wszystko wcześniej zaplanował. W pomieszczeniu w którym była, znajdował się materac, niewielka lampka na baterie i koc, którym była niedbale przykryta. Lampka dawała nikłe światło, które jedynie podkreślało brzydotę tego miejsca. Podejrzewała, że znajduje się w piwnicy jego domu. Ale nie miała pewności. Nie wiedziała też, co Hubert zamierza jej zrobić. Na razie wciąż bolała ją głowa od niespodziewanego upadku i co jakiś czas odczuwała nudności. To właśnie kolejna chęć na wymioty sprawiła, że wreszcie na dłużej otworzyła oczy. Powstrzymała zawroty głowy i zsuwając kolana z materaca, uniosła się, i trzymając równowagę - wreszcie wyprostowała. Zaczęła naiwnie rozglądać się za czymś, czym mogłaby przeciąć opaskę, ale Hubert zadbał o wszystko.
- Niech cię piekło pochłonie - powiedziała ochrypłym głosem. Zachciało jej się pić, ale zanim zdążyła pomyśleć o szklance wody, usłyszała znajomy głos.
- Łucja? To ty?
- Dorian! - krzyknęła z niewysłowioną ulgą i rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca, z którego ten głos dobiegał.
- Jestem w klatce obok – powiedział, siląc się na lekki ton.
Podeszła do drewnianych drzwi, w których było kilka szpar. Poza nimi panowały egipskie ciemności, niczego i nikogo nie widziała.
- Tak się cieszę... Bałam się, że coś ci zrobił - szepnęła. Mężczyzna milczał. - Dorian? Jak się czujesz? Wszystko dobrze?
Po chwili, która wydawała jej się wiecznością, odrzekł, że wszystko w porządku. Po jego tonie wiedziała, że to nieprawda i poczuła, jak w gardle staje jej wielka gula. Po chwili zaczęła płakać.
- Proszę, powiedz mi co ci jest. Co ten drań ci zrobił? Wiem do czego jest zdolny... To on - szepnęła - To on zabił Ernesta.
- Wiem - głos Doriana był smutny. - Nie omieszkał mi o tym wspomnieć - dodał gorzkim tonem.
Łucja bała się coraz bardziej. Żałowała, że Hubert nie umieścił ich w jednym miejscu. Tak bardzo chciałaby sprawdzić, jak Dorian tak naprawdę wygląda.
- Powiedz mi o co chodzi - poprosiła.
- Nie przejmuj się, naprawdę. Mam tylko kilka siniaków. Ten dupek czekał na mnie pod twoim domem. Straciłem przytomność, niewiele pamiętam.
- Zawiadomiłam policję. Mieli do mnie przyjechać, ale Hubert był pierwszy. Co ci zrobił?
- Mówiłem, mam tylko kilka zadrapań i siniaków - powiedział i odchrząknął. - Nie wiesz, czego ten facet od ciebie chce?
Łucja pokręciła głową, ale on jej przecież nie widział.
- Nie mam pojęcia. Mówił coś o tym, że już od niego odeszłam, ale teraz się odnaleźliśmy. Nic nie rozumiem. Nie znałam go wcześniej. Był moim pacjentem, to wszystko. Nic nas nie łączyło.
- Ale zabił Ernesta by być z tobą - zauważył Dorian spokojnie.
Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach. Czuła ogromne poczucie winy. Trzymało ją za gardło, nie potrafiła nic powiedzieć.
- To nie twoja wina -usłyszała - facet na pewno jest psychicznie chory. Chce się pozbyć każdego konkurenta. Sam mi to powiedział.
Łucja otarła łzy, czując niepokój.
- Co masz na myśli?
Dorian odetchnął ciężko. Słyszała, że mimo starań, głos lekko mu drżał, kiedy mówił:
- Powiedział, że zabije mnie kiedy przyjedziesz. Jego zdaniem, wszystko sobie wtedy przypomnisz.
Łucja pokręciła głową, jakby chciała wyrzucić te słowa z pamięci. To niemożliwe. Nikt już przez nią nie zginie. Zanim zdążyła wypowiedzieć to na głos, na korytarzu zapaliło się światło. Ze szpary z naprzeciwległych drzwi, patrzyły na nią szare oczy Doriana. Miała wrażenie, że ulżyło mu na jej widok i uśmiechnął się, choć nie widziała reszty jego twarzy. Radość ta zniknęła jednak tak szybko, jak się pojawiła, gdy w pobliżu usłyszeli ciężkie kroki.

***

Wszędzie panował porządek. Dom był wysprzątany, niemal sterylnie czysty. Milena wyobrażała sobie, jak Łucja Maciejewska sprząta codziennie tylko po to, aby zająć czymś myśli. Nie uprzątnęła jednak wszystkich rzeczy po zmarłym mężu. W szafie wciąż było kilka jego ubrań. Ale nie to ją zainteresowało. Większą wagę przywiązała do niewielkiej plamy krwi na korytarzu. Na początku jej nie zauważyli. Albert ruszył przed nią, aby zobaczyć, czy ktoś znajduje się w środku. Drzwi od frontu były otwarte. Widząc to, tknęły ją złe przeczucia. Wiedziała, że Maciejewskiej nie będzie w środku, zanim komisarz to sprawdził. Weszła za nim. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, schowali broń i zaczęli się rozglądać, szukając jakichkolwiek śladów, które mogłyby im pomóc ustalić, co w ogóle się tu wydarzyło. Po wstępnych oględzinach, Milena wróciła na korytarz, by sprawdzić, czy aby na pewno nie ma żadnych śladów włamania i walki. Niczego takiego nie znalazła. Zobaczyła za to niewielką, czerwoną plamkę, która bez wątpienia była kroplą krwi. Znajdowała się tuż koło nóżki od wieszaka.
- Albert! Pozwól tu na chwilę.
Mężczyzna pojawił się po kilku sekundach. Od razu zauważył czemu jego partnerka się przygląda.
- Nie wyszła stąd sama.
- Nie wyszła - przytaknęła Milena i spojrzała na niego z obawą - Krzemień mówiła prawdę. To nie ona zabiła Ernesta Maciejewskiego.
Komisarz skinął głową.
- Morderca wciąż jest na wolności. I co gorsza, ma jego żonę.
- Myślisz, że ją zabił? - Milena była coraz bardziej zdenerwowana.
Albert zmarszczył brwi. Siedział w tej branży wystarczająco długo, by wiedzieć, że ta sprawa ma jakieś drugie dno. Łucja Maciejewska nie była zamierzoną ofiarą. najpierw zamordowano jej męża, potem zniknął facet, który ciągle się koło niej kręcił. To nie był przypadek. Może mścił się na niej dawny kochanek? Prześladowca, o którym zapomniała albo nie chciała powiedzieć? Podzielił się swoimi podejrzeniami z Mileną. Ta zmarszczyła czoło.
- Sama nie wiem. Myślę, że by nam o tym powiedziała. W końcu zginął jej mąż. Prześladowca byłby pierwszym podejrzanym, którego by wskazała.
Albert skinął głową.
- A może... - podrapał się po brodzie - może to zniknięcie Tarnowskiego to tylko zmyłka? Może chce w ten sposób odgonić od siebie podejrzenia?
- Myślisz, że ją porwał? - zapytała Stańczyk.
Wzruszył ramionami.
- Był jednym z podejrzanych w sprawie zabójstwa. Wiemy, że miał motyw... Może Maciejewska znowu go odrzuciła, mimo iż zniknęła najważniejsza przeszkoda i postanowił się zemścić.
Milena nie wydawała się przekonana, ale każdy trop był dobry.
- Tak czy owak, musimy ją znaleźć. Jeśli jest tak jak mówisz i Łucja nie miała być z początku ofiarą, na pewno jeszcze żyje. Pospieszmy się, zanim wyda ostatnie tchnienie.

***

Hubert otworzył piwnicę, w której znajdowała się Łucja. W pierwszej chwili miała ochotę rzucić się na niego, ale wiedziała, że nie miałaby szans. Szamotanina w domu jasno uświadomiła jej, że nie dałaby mu rady. Postanowiła zorientować się w sytuacji, zobaczyć czego Hubert tak naprawdę od nich chce i ułożyć plan działania. Siła nie była jej mocną stroną, ale przy odrobinie szczęścia, mogła pokonać go sprytem. Gdyby tylko jakoś uwolniła Doriana, on na pewno dałby radę ich oprawcy. Hubert zaatakował go z zaskoczenia. Na pewno obawiał się jego siły. Była pewna, że jego również unieruchomił. Może nawet nie ograniczył się do plastikowych opasek. Uwolnić go będzie znacznie trudniej niż przypuszczała. Nie wystarczy otworzyć drzwi, za którymi się znajdował...
- Przyniosłem jedzenie - powiedział Hubert z uśmiechem - Pomyślałem, że zgłodniałaś.
Uśmiechnięty wyglądał jak drapieżnik szykujący się do skoku na swoją ofiarę. Zatrzęsła się z odrazy, ale on zinterpretował to zgoła inaczej.
- Zimno ci? Przepraszam cię za te warunki. To tylko tymczasowe rozwiązanie.
- Tymczasowe?
Skinął głową.
- Dopóki nie wróci ci pamięć - znowu się uśmiechnął. Tym razem łagodniej. Wszedł w głąb pomieszczenia, które było teraz jej celą i położył tacę z jedzeniem na niewielkim taborecie.
- Z moją pamięcią wszystko w porządku - syknęła - Doskonale pamiętam co zrobiłeś Ernestowi. Odpowiesz za to.
Hubert westchnął.
- Widzisz? Nie jesteś sobą. Wciąż tylko Ernest i Ernest. Zaczekam, aż przypomnisz sobie, kto tak naprawdę się dla ciebie liczy - wyciągnął rękę, żeby pogładzić ją po policzku, ale odsunęła się z takim grymasem na twarzy, jakby bała się zarazy.
Jego ręka powoli przecięła powietrze, a na twarzy pojawiło się zniecierpliwienie.
- Jak chcesz. Zostaniesz tu jeszcze jakiś czas.
- A on? - zapytała patrząc w stronę drzwi za którymi znajdował się Dorian.
Hubert przejechał dłonią włosy.
- On też musi tu zostać, przynajmniej dopóki nie wymyślę co z nim zrobić. Chyba ci to nie przeszkadza?
Łucja myślała, że zaraz ponownie się rozklei, ale postanowiła postawić wszystko na jedną kartę i rozpocząć własną grę.
- Właściwie przeszkadza - wymamrotała sucho - Nie dość, że ciągle za mną łaził, to jeszcze teraz mam z nim tu siedzieć? - zapytała gniewnie.
Hubert wydawał się zaskoczony jej tonem.
- Myślałem, że jesteście blisko. Widziałem was wczoraj...
Łucja prychnęła.
- Widziałeś tylko to, co chciałeś zobaczyć. Nie pomyślałeś, dlaczego to robię? Straciłam męża... Czułam się... samotna - jej usta wykrzywiły się w podkówkę. Zaraz jednak odetchnęła głęboko. - To był dla mnie tylko seks. Nic nieznaczący seks. Wczoraj aresztowano Paulę. Byłam przygnębiona i musiałam odreagować. Ale powiedziałam mu, że to ostatni raz, bo zaczął mnie denerwować. Ubzdurał sobie, że to może być coś więcej - odchrząknęła - A ty robisz mi na złość i porywasz go, tylko po to, by siedział ze mną w tej samej zatęchłej piwnicy!
Hubert patrzył na nią trochę niepewnie, jakby nie do końca jej wierzył. Postanowiła mówić dalej.
- Wypuść go i miejmy to z głowy - głos trochę się jej łamał, ale starała wziąć się w garść. Skoro Dorian był tu przez nią, musiała go uratować - Po co znowu masz kogoś zabijać? Oboje będziemy mieli z tego powodu wyrzuty sumienia.
- Szkoda, że dopiero teraz mi to mówisz, kochanie... On za dużo wie. Musi umrzeć.
- Nie! - krzyknęła cicho.
- "Będzie pożyteczniej dla ciebie, że zginie jeden z członków twoich, niż żeby całe ciało twoje miało pójść do piekła. A jeśli prawa ręka twoja cię gorszy, odetnij ją i odrzuć od siebie, albowiem będzie pożyteczniej dla ciebie, że zginie jeden z członków twoich, niż żeby miało całe ciało twoje znaleźć się w piekle".
Łucja wytrzeszczyła oczy, nie wiedząc co powiedzieć. On kompletnie oszalał! O jakim piekle mówił? Jedyne co była w stanie z siebie wyrzucić, to kolejna prośba o wypuszczenie Doriana.
Mężczyzna nie słuchał. Odwrócił się i wyszedł z ciemnej klatki, ale zanim zamknął za sobą drzwi, spojrzał na nią łagodnie.
- Zawsze byłaś dobra. Najlepsza. Nie chcę cię rozczarowywać, ale muszę myśleć o naszej przyszłości. Na razie obiecuję, że się zastanowię. - powiedział i zamknął za sobą drzwi.
Łucja podbiegła do drzwi i uderzyła w nie ramieniem.
- Nie zamykaj mnie tu! Nie zamykaj! - krzyczała, ale on kompletnie ją zignorował. Po chwili odszedł, a zaraz potem znowu zgasło światło. Jeszcze przez chwilę okładała drzwi kopniakami, aż zalał ją pot. Czuła się całkiem bezradna. Nawet zmiana taktyki jej nie pomogła. Bydlak nie raczył nawet zostawić włączonego światła.
- Przez chwilę nawet ja dałem się nabrać - powiedział Dorian. Nie widziała go, ale czuła, że leniwie się uśmiecha. Trochę się uspokoiła.
- Próbuję nas stąd wyciągnąć. Każda metoda jest dobra - wymamrotała.
Dorian westchnął.
- Nawet jeśli jakimś cudem facet postanowi mnie wypuścić, nie myśl, że zostawię cię tu samą. To wariat. Bóg jeden wie, co chce z tobą zrobić...
Łucja pokręciła głową, całkiem zdumiona.
- Nie pora odgrywać bohatera, Dorianie. Twój heroizm jest zbędny. Któreś z nas musi stąd wyjść, żeby jakoś wezwać pomoc. Ty masz większe szanse niż ja.
Prychnął.
- Ten facet to świr, ale nie jest głupi. Nie wypuści mnie. Wie, że nie pozwolę mu cię tu więzić. Za dużo widziałem, zbyt wiele wiem. Jeśli uda ci się wzbudzić jego zaufanie, wypuści cię, a wtedy wezwiesz pomoc.
- Ale do tego czasu możesz... - zamilkła, bojąc się powiedzieć to głośno. Nie chciała nawet dopuszczać do siebie takiej możliwości.
- Mogę już nie żyć - dokończył za nią. - Ale nie mamy innej możliwości, prawda?
Musiała przyznać mu rację. Miała ochotę zalać się łzami z bezsilności i poczucia beznadziei. Nie mieli innego wyjścia. Musiała zdobyć zaufanie Huberta, zagrać w jego grę i przeciągać ją tak, by nie zrobił Dorianowi krzywdy. Musiała tylko dowiedzieć się, za kogo Hubert ją bierze i dlaczego.
Przeanalizowała wszystkie sesje i jedyną osobą, która przychodziła jej do głowy, była jego narzeczona. Pamiętała, że zginęła ona w pożarze. Czy to możliwe, że w jakiś sposób mu ją przypominała? Może były do siebie podobne i dlatego całkiem oszalał? Po takie traumie, różnymi sposobami próbuje się odzyskać utraconą osobę. Albo chociaż wspomnienia o niej. Hubert był całkiem szalony. Wobec tego mógł ją brać za kogoś innego. Nawet za swoją zmarłą narzeczoną. Westchnęła ciężko. Czy to wszystko było zaplanowane od początku? Próbowała sobie przypomnieć, jak Hubert do niej trafił. Mówił, że z polecenia. Czy już wtedy wierzył, że ona, Łucja, to drugie wcielenie jego zmarłej ukochanej? A może dopiero potem, kiedy próbowała wyciągnąć go z depresji?
- Dlaczego chodzisz w kółko? - zapytał Dorian, kiedy jej milczenie się przedłużało.
- Zastanawiam się... Chyba wiem, za kogo mnie bierze.
- Pochwal się - usłyszała, że Dorian się podnosi. Jej podniecenie tym, że wreszcie mają punkt zaczepienia, chyba mu się udzieliło.
- Myśli, że jestem jego byłą narzeczoną. Tą, która zginęła w pożarze.
Dorian zaklął.
- Wiedziałem, że jest popaprany, ale nie przypuszczałem, że aż tak. Myślałem, że bierze cię za byłą dziewczynę z czasów szkolnych, która dała mu kosza. Nie wiedziałem, że wierzy w reinkarnację.
- Na to wygląda.
Na chwilę zapadła cisza.
- Wiesz jak miała na imię? - zainteresował się Dorian.
Pokręciła głową, ale zaraz powiedziała głośno, że nie. Potem przypomniała sobie coś jeszcze.
- Spotkałam go niedawno w galerii. Mówił, że kogoś ma, że wreszcie jest szczęśliwy.
- Może miał na myśli ciebie? - podsunął Dorian.
Przygryzła dolną wargę.
- To nie miałoby sensu. Nawet nie spotykaliśmy się na sesjach, bo wzięłam urlop. Myślę, że chciał, żebym była zazdrosna albo coś w tym stylu.
W myślach odtwarzała wszystkie spotkania, ale nie było w nich niczego dziwnego. W końcu, nie bez powodu uważała Huberta za sympatycznego człowieka. Nie robił i nie mówił niczego, co mogłoby wydać jej się podejrzane.
- Musimy czekać - stwierdził Dorian - nic innego nam nie pozostaje.
- Hmm... - Łucja rozejrzała się, ale tak jak myślała, w jej części piwnicy nie było tego, czego potrzebowała - Możemy też przyspieszyć bieg wydarzeń i zagrać z nim w jego grę.
Poczuła na sobie jego uważne spojrzenie.
- Jak chcesz to zrobić? - zapytał.
- Będę udawać, że jestem nią. Muszę tylko zostać z nim sam na sam.
- Łucja, nie rób tego, to niebezpieczne - zaoponował.
Ona jednak go nie słuchała.
- Hubert! Hubercie?! - krzyknęła na całe gardło - Przyjdź tu natychmiast! Potrzebuję pomocy.

***

Komisarz Nożyński uznał, że zdobywanie nakazu zajęłoby zbyt dużo czasu, więc rozkazał swoim podwładnym, aby się tym zajęli, a sam z Mileną udał się do kliniki, w której pracowała Łucja Maciejewska. Szukali punktu zaczepienia, sprawdzali wszystkie miejsca, w których żona denata mogła poznać jego zabójcę. Uruchomiono niemal wszystkie środki, zagoniono do pracy każdego policjanta, który nie miał na głowie innych spraw. Wszyscy sprawdzali tropy, które mogły zaprowadzić ich do uprowadzonych: Łucji Maciejewskiej i Doriana Tarnowskiego. Technicy badali dom kobiety i pozostawiony przed nim samochód, część pojechała do mieszkania Tarnowkiego, inni do jego matki. Nożyński potrzebował listy wszystkich zaproszonych na niedawną wystawę gości i listę pacjentów Maciejewskiej. Tę pierwszą mógł uzyskać od Izabeli Tarnowskiej, drugą od współpracowników Łucji. Był pewien, że matka zaginionego zrobi wszystko, żeby pomóc w poszukiwaniach. W przypadku nazwisk pacjentów Maciejewskiej, mogły być pewne problemy, ze względu na zasady zachowania poufności, czyli tę idiotyczną tajemnicę lekarską, którą wszyscy się zasłaniali. Potrzebował nakazu, ale czas gonił, a oni nie mieli nic, co zbliżyłoby ich do odnalezienia porwanych. Oboje zostali oficjalnie uznanych za zaginionych dwie godziny temu. Ze względu na sytuację, Nożyński uznał, że czekanie przez dwadzieścia cztery godziny jest bez sensu, ponieważ podejrzany o porwanie był ich zdaniem niebezpieczny, być może uzbrojony. W domyśle był to również zabójca Ernesta Maciejewskiego. Albert był niemal pewien, że to ta sama osoba. Profil sprawcy, zarysowany już wcześniej przez policyjnego psychologa przedstawiał, że najpewniej mają do czynienia z osobą niezrównoważoną emocjonalnie, wskazywały na to dziwne zachowania względem Maciejewskiej, do których przyznała się Paula Krzemień. Okazało się jednak, że mieli do czynienia z dwoma różnymi osobami. Ani on, ani Milena, nie brali pod uwagę takiej możliwości. Mimo zaskoczenia, działali szybko, przemyślanie. Uznali, że skoro Maciejewska została porwana, a wcześniej zabito jej męża, za wszystko musiała być odpowiedzialna osoba z jej otoczenia. Dlatego tak zależało im na nazwiskach. Byli pewni, że to ktoś, kto trzymał się blisko niej, ale nie na tyle, by wzbudzić czyjeś podejrzenia. Musieli sprawdzić każdą ewentualność, a czasu było coraz mniej. Wiedzieli, że porywacz jest zdolny do wszystkiego, zwłaszcza, że już raz zabił...
- Mam nadzieję, że współpracownicy okażą się pomocni – mruknęła Milena, wychodząc wraz z nim z samochodu. Albert mruknął coś pod nosem i ruszył w kierunku kliniki. Już po chwili znaleźli się w przytulnym korytarzu, prowadzącym w głąb budynku. Albert był zaskoczony. Spodziewał się raczej szpitalnego zapachu, którego szczerze nie znosił. W powietrzu unosił się jednak zapach odświeżacza powietrza, coś delikatnego, nie przesłodzonego i... zapach kawy. Poczuł jak ślinka napływa mu do ust. Przypomniał sobie, że ostatnią kawę pił rano, około siódmej. Mimo, że była to siekiera, jej pobudzające skutki dawno minęły, i tylko adrenalina trzymała go na nogach. Spojrzał na Milenę i od razu zauważył, że myślała o tym samym.
- Jak wszystko dobrze pójdzie, to może nas poczęstują? - zapytała cicho.
- Byłoby miło – rzucił i ruszył przodem. Rozejrzał się i po prawej stronie zauważył wysoki kontuar, a za nim odwróconą do nich plecami recepcjonistkę, która właśnie obsługiwała ekspres do kawy. Podeszli do niej, starając się choć na chwilę zignorować przyjemny, zachęcający zapach.
- Dzień dobry, jesteśmy z policji – Albert wyciągnął swoją odznakę, Milena uczyniła to samo – Komisarz Nożyński, to sierżant Stańczyk.
Kobieta uniosła brwi ze zdumienia.
- Dddzień dobry – zająknęła się – Coś się stało? - zapytała zaniepokojona.
- Obawiam się, że tak. Chciałbym rozmawiać z szefem tej instytucji – powiedział, na razie nie wyjaśniając niczego.
- Oczywiście. Pani Maciejewskiej nie ma, ale jest druga dyrektorka, Sara Olbrychska. Powiem jej, że państwo przyszli. Następnego pacjenta ma dopiero za pół godziny.
- Obawiam się, że tyle czasu nam nie wystarczy – wtrąciła Milena.
Kobieta jeszcze bardziej zaniepokojona, czym prędzej wyszła zza kontuaru i powędrowała do jednego z gabinetów. Czekali niecałą minutę. Po chwili sekretarka, wraz z drugą panią, zapewne Sarą Olbrychską, wyłoniły się zza drzwi tajemniczego pokoju.
Terapeutka starała się nie okazywać zdenerwowania, ale widać było, że jest przejęta wizytą policji.
- Dzień dobry – odezwał się komisarz.
- Witam. - Sara wyciągnęła do niego rękę i przedstawiła się. Potem uścisnęła dłoń Milenie. Kiedy wymieniono grzeczności, Olbrychska wyprostowała się i spojrzała na nich z niepokojem.
- Chodzi o sprawę Ernesta, tak? - zapytała.
- Nie do końca. Możemy porozmawiać na osobności? - Albert nie chciał by jakiś przypadkowy pacjent im przeszkodził, dowiedział się o porwaniu Łucji i wpadł w histerię. Cenił dyskrecję. Miał nadzieję, że pani Olbrychska też, ale nie na tyle, by przeszkadzać w śledztwie.
- Zapraszam do mnie – powiedziała kobieta i odwróciła się. Idąc do gabinetu, rzuciła do asystentki: Małgosiu, zrób jeszcze dwie kawy.
Albert odetchnął z ulgą. Zapowiadało się miło. O ile można tak powiedzieć, biorąc pod uwagę cel ich wizyty.
Kiedy cała trójka weszła do gabinetu terapeutki, dwójka rozejrzała się z zaciekawieniem. Pomieszczenie wyglądało jak wyjęte z jakiegoś filmu. Wielkie biurko ze skórzanym fotelem obrotowym, a naprzeciw niego dwa większe, masywne fotele. Na boku kozetka, dla bardziej melancholijnych pacjentów i kilka półek z książkami. Na ścianach dyplomy i certyfikaty z nazwiskiem psychoterapeutki. Albert przestał się rozglądać, kiedy Sara zaproponowała im aby usiedli.
- Dlaczego założyła pani, że przyszliśmy w sprawie Ernesta Maciejewskiego? - odezwała się Milena siadając na jednym z foteli.
- To jedyne, co przyszło mi do głowy. Wciąż ciężko mi uwierzyć w to co się stało. Podziwiam Łucję, że wróciła już do pracy.
Albert i Milena wymienili spojrzenia. Nie wiedzieli o tym fakcie.
- Kiedy?
- Parę dni temu. Powiedzą mi państwo o co chodzi? - jej ton stał się ponaglający.
Komisarz westchnął.
- Sądzimy, że pani wspólniczka została porwana.
Kobieta milczała przez chwilę, przetwarzając to, co właśnie usłyszała. Kiedy zdała sobie sprawę, że Nożyński mówi poważnie, wybałuszyła oczy ze zdumienia.
- To niemożliwe. Przez kogo? - szepnęła.
- Tego właśnie usiłujemy się dowiedzieć. - powiedziała Milena.
Wyjawili tyle ile mogli, większość szczegółów pozostawiając jednak dla siebie. Mieli nadzieję, że to właśnie Sara naprowadzi ich na właściwy trop.
- Musimy sprawdzić różne ewentualności – powiedział Nożyński – Potrzebujemy listy jej pacjentów. Nazwiska, jakieś dziwne wydarzenia, które miały miejsce w klinice, informacje, czy któryś z pacjentów szczególnie się nią interesował? - mówił.
Sara Olbrychska zdawała się go nie słyszeć.
- Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała cicho. Spojrzała na nich ze smutkiem. Jej twarz momentalnie pobladła – Jakby nie dość wycierpiała...
- Pani Olbrychska, wiem, że to dla pani szok, ale proszę się skupić. Im szybciej nam pani pomoże, tym szybciej ją znajdziemy.
Skinęła głową.
- Rozumiem, ale ja... Nie mogę tak po prostu dać wam nazwisk pacjentów. To poufne dane - powiedziała. Jej oczy prosiły o zrozumienie.
- Dostaniemy nakaz. Ale to może potrwać nawet kilka godzin, a my nie możemy tyle czekać. Ten ktoś, zabił już męża pani Łucji – mówiła Milena, grając na emocjach kobiety – Nie wiemy, jak długo pozwoli żyć jej samej.
Sarą to wstrząsnęło. Przyłożyła dłoń do ust i pokręciła głową, chcąc odgonić od siebie tę myśl. W tym samym czasie do pokoju weszła asystentka, z tacą, na której stały filiżanki z kawą, mleczko, cukier i ciastka. Choć zapach był kuszący, chęć napicia się kawy, zeszła na drugi plan.
Małgosia widząc swoją pracodawczynie i koleżankę w takim stanie, również się zaniepokoiła.
- Sara? Co się dzieje?
Kobieta westchnęła głęboko i przekazała jej złą nowinę. Obie były zdruzgotane, ale Albert nie pozwolił im pogrążyć się w rozpaczy. Łagodnym tonem wyjaśnił im, że muszą z nimi współpracować, że drobny szczegół może okazać się kluczem i powinny się skupić. Sara Olbrychska pierwsza wzięła się w garść. Zdołała już przetrawić ten bolesny fakt na tyle, by przypomnieć sobie pewne wydarzenie.
- Kiedyś przyszedł tutaj jakiś znajomy Łucji. Widziałam go tylko przez chwilę, bo miałam pacjenta. Nalegał, by się z nią zobaczyć. Potem Gosia opowiadała mi, że wyrwał ją z sesji, a ona bardzo zdenerwowała się jego przybyciem. Małgosiu, pamiętasz to? - zwróciła się do sekretarki.
Ta chwilę milczała, jakby nie wiedziała o co chodzi. W końcu skinęła głową.
- T-tak – znowu się jąkała – było coś takiego. Nie słyszałam o czym rozmawiali. Laura była porządnie zdenerwowana.
- Pamięta pani, jak ten człowiek wyglądał? - zainteresował się Nożyński.
- Przystojny, wysoki, dobrze zbudowany... Ciemne włosy, elegancki garnitur.
Stróże prawa wymienili spojrzenia.
- Dorian? - zapytała Milena niemal bezgłośnie.
Komisarz wzruszył ramionami, ale był tego samego zdania.
- Chyba wiemy o kim panie mówią, ale to nam nie pomogło. Potrzebne nam są personalia pacjentów Łucji.
Widać było, że Sara bije się z myślami.
- Dostarczą państwo nakaz? - zapytała, przygryzając wnętrze policzka.
- Najszybciej jak się da – odparła Milena.
Sara odetchnęła głęboko, a potem przeniosła spojrzenie na Małgosię.
- Przygotuj karty – rzuciła tylko.
Jej podwładna wyszła z gabinetu. Komisarz skinął na Milenę, żeby poszła za nią. Tak zrobiła, ale przed wyjściem, zgarnęła jedną z filiżanek leżących teraz na biurku. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Olbrychska założyła ramiona na piersi i wbiła w niego wzrok. W końcu się uspokoiła.
- Proszę mi powiedzieć jak to się stało – jej ton nie był proszący. Mówiła pewnie, a jej oczy mówiły: Coś za coś. Ja dam ci listę nazwisk, a ty dasz mi informację. Albert westchnął ciężko, zastanawiając się, ile może jej powiedzieć.
- Pani koleżanka została uprowadzona we własnym domu. Tak, jak wspomniałem, sprawca jest nam nieznany, ale podejrzewamy, że zrobiła to ta sama osoba, która zabiła Ernesta Maciejewskiego.
- Czy to mógł być mężczyzna, który wtedy do niej przyszedł? - zapytała, mając na myśli mężczyznę opisanego przez Małgorzatę.
Albert wzruszył lekko ramionami.
- Nie wykluczamy takiej możliwości, ale jeśli mamy na myśli tę samą osobę, oficjalnie również została uznana za zaginioną.
Sara otworzyła buzię zaskoczona. Jej równiutkie brwi niemal dotykały nasady włosów.
- Porwano ich oboje?! Jak... Dlaczego?
- Uważamy, że zrobił to mężczyzna, który mógł mieć obsesję na punkcie pani Maciejewskiej. To wyjaśniałoby zarówno porwanie jej oraz jej przyjaciela, jak i zabójstwo Ernesta Maciejewskiego.
- Boże, jakie to straszne – szepnęła, po czym zamilkła, zastanawiając się nad czymś przez chwilę. - Skoro ten mężczyzna ma obsesję i zabił Ernesta, to znaczy, że chce całkowicie wyeliminować konkurencję. Czyli mężczyzna porwany wraz z Łucją również może umrzeć, skoro ten morderca ubzdurał sobie, że coś ich łączy.
Albert skinął głową. Był to prawdopodobny scenariusz, dlatego zależało mu na czasie.
- A co z Łucją? Co jej zrobi, kiedy będzie próbowała stanąć w obronie tego człowieka, a potem go odtrąci? - zapytała, chyba nie oczekując odpowiedzi. Po chwili jednak spojrzała na komisarza ze łzami w oczach. - On jej nie skrzywdzi, prawda?
- Zrobię wszystko, by tak się nie stało.
Skinęła głową. Widać było, że chciała mu wierzyć.
Po chwili pojawiła się Milena, a wraz z nią sekretarka. Obie niosły karty pacjentów.
Kiedy położyły je na biurku, Sara usiadła i spojrzała na komisarza wyczekująco.
- To co chce pan wiedzieć?

***

Hubert pojawił się dopiero po kilku minutach, kiedy już zdołała zedrzeć sobie gardło. Dorian próbował ją powstrzymać. Nie chciał, żeby przywoływała tego szaleńca, nieważne w jakim celu. W końcu jednak było za późno. Piwnicę znowu zalał snop światła i słychać było, jak Hubert zbiega po schodach. Wreszcie otworzył drzwi i stanął z Łucją twarzą w twarz. Widać było, że jest zaniepokojony.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Nareszcie – westchnęła i przygryzła dolną wargę, udając zakłopotanie – Muszę iść do łazienki. Chyba... chyba dostałam okresu. Nie chciałam cię wołać, ale nie miałam wyboru. Nie ma tu toalety – machnęła ręką, żeby rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu. Nie była pewna, czy to dostrzegł, w końcu ręce miała związane za plecami, ale on i tak wiedział, że ta klitka nie została wyposażona w podobne wygody. Hubert przyglądał się jej uważnie, jakby chciał poznać, czy mówiła prawdę. Sama patrzyła na niego tak bezradnie, że w końcu jej uwierzyć. Wyciągnął z kieszeni scyzoryk i podszedł do niej. Zamarła z przerażenia, ale on tylko obrócił ją plecami do siebie i rozciął plastikową opaskę, wiążącą jej nadgarstki. Poczuła niesamowitą ulgę. Zaczęła rozmasowywać sobie nadgarstki, które przyozdabiała czerwona pręga. Aż strach pomyśleć, jak wyglądały ręce Doriana, który był tu od wczorajszego wieczora.
- Zaprowadzę cię do łazienki, ale nie próbuj żadnych sztuczek. Chcę być dla ciebie dobry, ale nie sprawdzaj mojej cierpliwości. Już i tak musiałem ci wiele wybaczyć.
Nie zamierzała pytać go co miał na myśli. Podejrzewała, że chodziło o Ernesta i Doriana. Ten mężczyzna musiał być naprawdę chory, jeśli uważał, że to ona powinna prosić go o wybaczenie po tym, jak zabił jej męża i porwał przyjaciela. Zatrzymała się nad tym słowem. Przyjaciela? Co za głupie określenie dla kogoś, z kim miała romans. Jednak określenie "kochanek", było jeszcze gorsze. Bo choć długo się przed tym wzbraniała, Dorian był dla niej kimś więcej.
- Idź przodem – głos Huberta przywrócił ją do rzeczywistości.
Tylko skinęła głową i ruszyła, rzucając szybkie spojrzenie w stronę drzwi, za którymi znajdował się Dorian. Patrzył na nią. Widziała jego pełne obaw oczy. Delikatnie pokręciła głową, dając mu znak, by się nie odzywał. Podziałało, bo gdy wychodzili, towarzyszyła im wyłącznie cisza. Kiedy Hubert delikatnie dotknął jej pleców, by skręciła na schodach, wzdrygnęła się, nie mogąc zdusić w sobie odrazy. Schody wydawały się nie mieć końca, ale tak naprawdę odpowiadały wysokości jednego piętra. Gdy Hubert otworzył przed nią drzwi, uderzyło ją naturalne światło dzienne. Zamrugała gwałtownie, próbując się do niego przyzwyczaić.
- Łazienka jest na górze, chodźmy – odezwał się mężczyzna.
Łucja rozglądała się, by spróbować odgadnąć, gdzie są. Wnętrze domu wyglądało normalnie. Schody, na które właśnie wchodzili, znajdowały się w długim korytarzu, od którego odbiegało wejście do kuchni po jednej stronie i do salonu po drugiej.
- To twój dom? - zapytała wprost.
- Nasz – poprawił ją.
Świetnie, pomyślała, najwyższa pora odegrać swoją rolę.
- No tak, właśnie... Wszystko wydaje mi się jakieś znajome – powiedziała, zatrzymując się celowo. Przejechała dłonią po drewnianej, gładkiej poręczy.
- Hmmm.
Hubert uśmiechnął się. W jego oczach pojawił się błysk.
- Naprawdę pamiętasz to miejsce? - jego głos był pełen nadziei.
- Tak mi się wydaje. Zupełnie, jakbym tu kiedyś była – szepnęła i spojrzała na niego, udając zdziwienie.
Wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku, a ona pilnowała się, by tym razem powstrzymać odruch wymiotny.
- Bo już tu byłaś. Ze mną. Mieszkaliśmy tu trzy lata. Wspaniałe lata – dodał poruszony.
Łucja przygryzła dolną wargę.
- Naprawdę uważasz, że to możliwe? Że ja... Że my.. - zamilkła. - Pokaż mi łazienkę, proszę. - Udając zmieszanie, wyminęła go i ruszyła w górę schodów. Potrzebowała czegoś więcej, żeby udawać. Nie wiedziała nawet, jak miała na imię jego narzeczona.
- Na prawo – powiedział, wciąż wydając się mocno podekscytowany. - Kiedy wyjdziesz, opowiem ci o tobie wszystko. Może szybciej sobie nas przypomnisz... - odetchnął głęboko – Nie wiem, jak mogłem zamknąć cię w piwnicy, razem z nim. Od razu powinienem wpaść na to, że oglądając naszą wspólną przeszłość, szybciej sobie wszystko przypomnisz.
Łucja skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie.
- Jeśli jest tak, jak mówisz, jeśli faktycznie byliśmy już ze sobą, to chcę wiedzieć wszystko.
Chwycił ją za rękę i musnął jej dłoń kciukiem. Brzydziła się jego dotykiem. W życiu nie doznała czegoś równie okropnego.
- Zaczekaj na mnie. - poprosiła i otworzyła drzwi łazienki. Szybko zamknęła za sobą drzwi i zaczęła się rozglądać za czymś, co mogłoby jej posłużyć za narzędzie do samoobrony. Łazienka była dość spora, ale na pierwszy rzut oka, znajdywały się w niej tylko podstawowe rzeczy. Wanna, środki do higieny osobistej, ubikacja, umywalka, nad nią niewielka szafka z lustrem, pralka i kosz na brudne ubrania. Łucja podeszła z nadzieją do szafki. Ciężko byłoby znaleźć tam śmiercionośne narzędzie, ale może znajdzie chociaż maszynki do golenia i podrzuci je Dorianowi, by mógł przeciąć opaskę?
Niestety, kiedy otworzyła szafkę, były tam tylko szczoteczki do zębów i męskie oraz damskie perfumy. Z ciekawości wzięła do ręki fioletowy flakon i powąchała go. Może uda jej się wpleść coś o lawendowym zapachu do ich rozmowy? Skoro Hubert trzymał perfumy narzeczonej, to na pewno co jakiś czas przypominał sobie jej zapach.
- Kochanie, wszystko w porządku? - aż podskoczyła, gdy go usłyszała.
- Tak, zaraz wychodzę.
Odłożyła perfumy na miejsce i wzięła jedyną rzecz, która mogła okazać się w jakikolwiek sposób pomocna. Schowała ją do nogawki spodni i w końcu wyszła z łazienki, choć wcale nie miała ochoty, by znów stanąć twarzą w twarz z Hubertem. Mimo to, kiedy go zobaczyła, przywołała na twarz najładniejszy uśmiech na jaki ją było stać.
- Fałszywy alarm – powiedziała – To zwykłe plamienie.
Chwycił w dłoń pasemko jej włosów i mielił go chwilę w palcach.
- Zawsze uwielbiałem twoje włosy. Są takie miękkie...
Miała dość jego dotyku. Musiała jak najszybciej zaabsorbować go czymś innym.
- Opowiedz mi o nas. O mnie. - poprosiła, zakładając ramiona na piersiach. Przestąpiła z nogi na nogę i kosmyk jej włosów, który trzymał między palcami, opadł swobodnie na ramię.
- Dobrze, chodźmy na dół. Musisz coś zjeść. - mówiąc to, zerknął do łazienki, jakby chciał sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Nie miał prawa zauważyć, że zniknęło coś z szafki, więc uspokoił się i poprowadził ją na dół. Potem, jak szmacianą lalkę, usadził ją na krześle w kuchni. Zauważyła, że na wszystkich szafkach i szufladach znajdowały się osłony – takie, które montuje się, aby dzieci nie miały do nich dostępu. Skrzywiła się, a on widząc to, uśmiechnął się przepraszająco.
- Wybacz te środki ostrożności. Wciąż nie wiem, na ile mogę ci zaufać – wyjaśnił – Oczywiście i tak dałabyś radę otworzyć te półki. Ale to trwałoby wystarczająco długo, bym zainterweniował.
- Od jak dawna to planowałeś? - zapytała drżącym głosem. Była zdruzgotana tym, jak dokładnie i szczegółowo wszystko zaplanował.
Zignorował jej pytanie, ale po chwili zaczął opowiadać, jak pierwszy raz ją zobaczył.
- Wychodziłaś od fryzjera. Byłaś taka przejęta swoją nową fryzurą. Co chwilę dotykałaś końcówek tych pięknych loków, pewnie w obawie, że są jednak za krótkie. Dla mnie wyglądałaś wspaniale. Jak zwykle zresztą. Najpierw nie mogłem uwierzyć. Mówiłem sobie, weź się w garść, jest tylko podobna. Kolor włosów, sposób poruszania się, uśmiech – wszystko było takie jak dawniej. Musiałem cię poznać, musiałem sprawdzić, czy moje podejrzenia są słuszne. Pojechałem za tobą i odkryłem, gdzie pracujesz. Zacząłem opowiadać ci o twoim poprzednim życiu, w nadziei, że coś sobie przypomnisz, a ja sprawdzę, czy to naprawdę ty. Nic nie pamiętałaś, ale ja i tak cię rozpoznałem. Patrzyłaś na mnie jej oczami... twoimi oczami – poprawił się szybko – Ten sam błysk, to samo ciepło. Bóg mi ciebie zwrócił. Kobieta, której zabrał ciało, pewnie miała jakiś wypadek. I ty wróciłaś zamiast niej. "Wyjdą Aniołowie i wyłączą złych spośród Sprawiedliwych, i wrzucą ich w piec ognisty. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów". - powiedział, niemal z namaszczeniem.
To świr – myślała – Cytował Pismo Święte, odnosząc je do swoich chorych wymysłów. Naprawdę wierzył, że jego narzeczona wróciła – Łucja była coraz bardziej załamana.
- Chcesz powiedzieć, że prawdziwa Łucja uległa wypadkowi i poszła do piekła, a ja dostała jej ciało? - zapytała, próbując zachować spokój.
- Wróciłaś, bo byłaś czysta. Ona musiała być grzesznicą. Może nawet nie miała wypadku, po prostu Bóg zabrał jej duszę i oddał Szatanowi. - Hubert posmutniał – Niektóre jej zachowania wciąż są ci bliskie. To dlatego spałaś z tymi mężczyznami. Z jej mężem. I z tym skur... - pohamował się – z tym, który siedzi teraz w piwnicy. Ledwo się powstrzymałem, by nie zabić go od razu – przyznał.
Łucja zmarszczyła brwi.
- Bóg ci nie wybaczy, jeśli znowu popełnisz taką zbrodnię – cieszyła się, że dał jej argument do ręki.
- Ale ja to robię dla ciebie. Żeby cię od nich wszystkich uwolnić. Żebyś w końcu mogła być sobą.
Łucja pokręciła głową.
- To nic nie da. Sam musisz mi przypomnieć jaka byłam. On się dla mnie nie liczy. Jego śmierć sprawi, że zacznę się ciebie bać. Chcesz tego?
Hubert pokręcił głową, ale nie, jakby zaprzeczał, tylko tak, jakby miał dość tej rozmowy. Otworzył jedną z szafek i wyciągnął makaron spaghetti.
- Podaj mi sos z lodówki. - poprosił. Tylko ona nie była zabezpieczona.
Sos znajdował się w słoiku. Mogła rozbić go o jego głowę, ale wątpiła, czy udałoby jej się nim tak zamachnąć, by porządnie go uszkodzić. Poza tym, Hubert śledził każdy jej ruch, aby upewnić się, że dobrze zrobił uwalniając ją. Podała mu słoik i oparła się o blat, by patrzeć, jak przyrządza jedzenie. W rzeczywistości, obserwowała jak otwierał kolejne szafki, by opanować tę sztukę i potem otwierać je niemal bezszelestnie. Okazało się jednak, że może wcale nie będzie to potrzebne. Hubert zaczął ją zagadywać, ciesząc się, że jej dobry nastrój znowu powrócił. Opowiadał jej, jak kiedyś pojechali na wakacje, on i jego narzeczona, czyli jego zdaniem on i Łucja. Słuchając go, patrzyła, jak wrzuca na patelnie mięso mielone, aby je podsmażyć. Odwrócił się tylko na chwilę, by sięgnąć po paczkę makaronu i wrzucić jej zawartość do garnka wypełnionego wodą, a ona w tym czasie chwyciła uchwyt patelni obiema rękami i zamachnęła się tak, by w następnej sekundzie uderzyć go w głowę, dokładnie w momencie, w którym na powrót się odwrócił. Lekko oszołomiony nagłym uderzeniem w czoło i nos, który najpewniej został złamany, zachwiał się, a ona zamachnęła się jeszcze raz, by tym razem uderzając go w tył głowy. Przewrócił się, walnął skronią o kuchenny blat i upadł na podłogę obryzganą olejem i lekko nadpieczonym mięsem. Łucja wpatrywała się w niego zszokowana tym, co właśnie zrobiła. Twarz Huberta była opuchnięta i brudna od krwi. Nie czuła jednak wyrzutów sumienia, a jedynie strach, że zaraz się ocknie i zrobi jej coś znacznie gorszego.
- To za mojego męża, śmieciu.
Pochyliła się nad nim i zaczęła szukać kluczy oraz nożyka, którym wcześniej rozciął jej opaskę. Znalazła klucze do piwnicy, ale nie mogła dostać się do scyzoryka, który najpewniej znajdywał się w drugiej kieszeni, tej przylegającej do ziemi i przygniecionej jego ciałem. Nie chciała tracić czasu na przewracanie go. Zresztą, mógł się zaraz obudzić. Wyprostowała się i wróciła spojrzeniem do słoika z sosem. Chwyciła go w dłoń i ruszyła w kierunku piwnicy. Główne drzwi wciąż były otwarte. Widać, Hubert nie zamykał ich, gotowy sprowadzić ją tam z powrotem, zaraz po jej wizycie w łazience. Włączyła światło i zbiegła schodami na dół.
- Dorian? - zapytała.
- Łucja? Dzięki Bogu. Słyszałem jakiś hałas. - wyraźnie odetchnął z ulgą.
Ona w tym czasie zaczęła szukać odpowiedniego klucza. Wybór był niewielki, zaledwie trzy klucze. Pierwszy, pudło. Drugi, pstryk. Kłódka puściła. Szybko ją odsunęła i drzwi otworzyły się. Na widok Doriana miała ochotę płakać i śmiać się równocześnie. Rzuciła mu się na szyję, a kiedy jej nie objął, przypomniała sobie o jego związanych nadgarstkach. Odsunęła się na wyciągnięcie ręki. Patrzył na nią wzrokiem przepełnionym gammą uczuć. Tyle było słów, które chcieli sobie powiedzieć właśnie w tym momencie. Tymczasem Dorian zmarszczył brwi i uśmiechnął się lekko.
- Czy to sos pomidorowy?
Łucja dopiero teraz sobie o nim przypomniała, choć cały czas trzymała go w dłoni. Wypuściła go, tak by rozbił się na większe części.Wzięła jeden z kawałków i chwyciła jego nadgarstki.
- Skaleczysz się – zaoponował.
- Ciii. Ty wycierpiałeś znacznie więcej – szepnęła i wykonała pierwsze cięcie. Nie było łatwo. Opaska była zbyt gruba, a szkło nieporęczne i drugi koniec kawałka wbijał się w jej dłoń.
- Co się stało na górze? - zapytał Dorian.
Chwilę milczała, nie przerywając cięcia.
- Facet nie zna się na kuchni. Nie potrafił nawet zrobić mi spaghetti – siliła się na lekki ton. - Przy okazji, cieszę się, że miałam pod ręką patelnie. To znacznie lepsze niż... – przerwała na chwilę cięcie opaski i schyliła się, by wyjąć przedmiot schowany w nogawce.
- Szczoteczka do zębów? - spytał jeszcze bardziej zaskoczony.
- Można nią uszkodzić oko. Ale nie chciałabym tego robić. Tyle, że nie znalazłam niczego innego.
- Jestem pod wrażeniem – powiedział. Myślała, że sobie z niej kpi, ale mówił całkiem szczerze. Wsunęła szczoteczkę do kieszeni jego dżinsów i wróciła do piłowania szkłem jego opaski. Cała sytuacja przytłaczała ją do tego stopnia, że w końcu łzy same zaczęły spływać jej po policzkach. Gdy adrenalina już opadła, nic nie mogło ich powstrzymać.
- Cholera, niech ta opaska w końcu pęknie, bo chcę wreszcie cię przytulic – wymamrotał Dorian. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się przez łzy.
- Też tego chcę – szepnęła.
On również odwzajemnił się uśmiechem. Nagle oboje zamarli, gdy usłyszeli łomot otwieranych drzwi.
- Łucja! - ryknął Hubert, zbiegając do piwnicy. Po chwili stał już przed nimi.

***

- Jesteś pewna, że dobrze jedziemy? - zapytał Albert.
Milena zaczynała tracić cierpliwość. Według GPS-a powinni jechać takimi polnymi dróżkami, ponieważ dom mieścił się na obrzeżach miasta. Dwa razy dzwoniła do centrali, by sprawdzili sygnał komórki Huberta Więcławskiego i wszystko się zgadzało. Droga była dobra.
Przeglądając karty pacjentów, priorytetem stali się pacjenci, których Łucja Maciejewska przyjmowała po powrocie do pracy. Byli nimi ludzie, którzy najbardziej nalegali na jej powrót i jak najszybsze wizyty. Lista nie była długa, zaledwie trzy osoby. Jedną z nich mogli od razu wykreślić. Był to starszy mężczyzna, który wyjechał do sanatorium w Rapce i według pielęgniarek, nie ruszał się stamtąd od co najmniej dwóch tygodni. Drugą osobą była kobieta. Nie pasowała do profilu sprawcy, ale warto było spróbować, wobec czego wysłano do niej jeden patrol. Milena i Albert zajęli się trzecią możliwością, czyli panem Hubertem Więcławskim. W karcie był też jego numer telefonu, więc komisarz postanowił go namierzyć, głównie dlatego, że mieszkał na jakimś zadupiu i ciężko było do niego trafić. Był pewien, że zgubili drogę. Nie ufał GPS-ą. Dlatego chciał, by Milena sprawdziła sygnał telefonu i tak jak mówiła wcześniej, jechali prawidłowo. Szkoda tylko, że przez te polne i leśne dróżki nie dało się normalnie jechać. Gdyby do domu Więcławskiego prowadziła normalna asfaltówka, byliby tam już dawno. Niestety wyboje były dokuczliwe, zwłaszcza dla wrażliwego tyłka Alberta.
- Wiesz, gdybym ja chciała kogoś porwać, wybrałabym dom właśnie na obrzeżach miasta – powiedziała Milena – Żeby nikt nie słyszał krzyku ofiar – dodała.
Nożyński spojrzał na nią z powagą i zanim zdążyła triumfalnie się uśmiechnąć, mocniej wcisnął pedał gazu.

***

Zwierzęcy ryk odbił się echem po ciemnej piwnicy. Mężczyzna z zakrwawioną twarzą wyglądał jak drapieżnik, nie ofiara. W dłoni trzymał już nie scyzoryk, ale wielki kuchenny nóż, którego otrze rozbłysło w niewielkim świetle żarówki.
Łucja patrzyła na niego znieruchomiała. Odwróciła się plecami do Doriana, chcąc go zasłonić, ale on szybko chwycił ją za ramię obiema dłońmi, wciąż spiętymi razem i pociągnął za siebie.
- Ty... - Hubert zatrząsł się z gniewu i oburzenia – Wiedziałem, że nie pozwoliłaś jej wyjść! Wciąż trzymasz ją w swoim ciele jak więźnia – skomlał.
Kobieta zerknęła na Doriana, który był osłupiały, słysząc, jak tamten głęboko wierzy w swoje słowa.
- Hubercie to... to ja. Tamten napad... To było chwilowe – próbowała go przekonywać.
- Zamknij się! Łżesz! Oszukałaś mnie. - odetchnął głęboko – To przez niego. To on trzyma przy życiu Ciebie, a nie pozwala, by wróciła ona.
Łucja pokręciła stanowczo głową, próbując go odwieźć od chorego pomysłu, który na pewno znów zakwitł w jego głowie.
- Nie – mówiła – Zapomnij o tym. To właśnie dlatego ona nie chce wrócić. Nie chce wrócić do mordercy.
Hubert mierzył ich wzrokiem przez dłuższą chwilę. Ręka, w której trzymał nóż drżała, a oni zastygli w oczekiwaniu. Łucja drgnęła, gdy usłyszała za sobą cichy trzask. Dźwięk ten, przywrócił Huberta do rzeczywistości. Jego żądza krwi nie minęła.
- Nie wierzę ci. Okłamujesz mnie. Tak jak tam – wskazał palcem piętro.
- Nie, mówię prawdę. Proszę, uspokój się. Porozmawiajmy, tak jak na naszych sesjach.
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. Jego zęby też pokryte był krwią. Nie mogła uwierzyć, że to ona mu to zrobiła.
- To już koniec – rzekł, głuchy na jej słabe protesty.
Zrobił kilka kroków w ich stronę, a wtedy Łucja odepchnęła Doriana, wiedząc, że ze związanymi dłońmi jest bez szans. Zachwiał się, dzięki czemu znowu wysunęła się naprzód.
- Nie skrzywdzisz już nikogo – powiedziała twardo. Patrzyła na niego z taką nienawiścią, że była ona niemal namacalna.
- Pamiętaj, że sama mnie do tego zmusiłaś – powiedział cicho i zamachnął się, by po chwili poczuła uderzenie, od którego straciła równowagę i upadła na ziemię. Uniosła dłoń do ust i poczuła, że z pękniętej wargi powoli sączyła się krew.
Widząc to, Dorian z całej siły naprężył ręce i niewielkie nacięcie powiększyło się na tyle, że pod wpływem naporu na pasek, ten całkowicie pękł. Dorian jednym susem pokonał odległość, która dzieliła go od Huberta i uderzył go pięścią w i tak już obitą gębę. Ten zatoczył się, ale nie upadł. Szybko odzyskał rezon i rzucił się na Doriana z nożem. Łucja patrzyła przerażona, jak ten robi unik w ostatnim momencie, ale Hubert, jakby przewidując to, gdzie Dorian ucieknie, ciął powietrze tak, że musnął lekko jego koszulę. Widać było rozpruty materiał, a po chwili pojawiły się na nim ciemnoróżowe plamy. Łucja zakryła usta dłonią. Nie wiedziała co robić. W tej samej chwili do jej uszu dobiegł znajomy odgłos. Była tak przejęta tym, co rozgrywało się w piwnicy, że nie od razu go usłyszała. Podczas gdy ona próbowała go zlokalizować, mężczyźni walczyli ze sobą jak rozjuszone zwierzęta. Hubert kilkakrotnie się zamachnął, ale Dorian robił skuteczniejsze uniki. Złapał nawet jego dłoń i próbował wyszarpać mu nóż, ale wtedy Hubert kopnął go i ten zmuszony był puścić jego nadgarstek. Udało mu się na szczęście w porę odskoczyć, by nóż nie musnął tym razem jego szyi. Łucja tymczasem zorientowała się, że to pukanie i wybiegła na schody, by krzyknąć: Pomocy!!!
Krzyczała tak, aż wreszcie w domu rozległ się łomot, za sprawą wyważonych drzwi. Wróciła biegiem do dolnej części piwnicy, by jakoś odciągnąć uwagę Huberta, dopóki pomoc nie nadejdzie. Ten chyba jednak usłyszał, że ktoś nadciąga, zerknął na Łucję, jakby chciał sprawdzić, czy będzie świadkiem tego, co zaraz nastąpi i postanowił ze zdwojoną siłą zaatakować Doriana. Rzucił się na niego z nożem wycelowanym prosto w jego pierś. Mężczyzna w którego mierzył, nie miał już drogi ucieczki. Stał prawie pod ścianą niczym skazaniec.
- Nie! - wrzasnęła Łucja, rzucając się w ich stronę, jednak było już za późno. Hubert opadł na Doriana i obaj zatoczyli się do tyłu. Tylko ściana uratowała ich przed upadkiem. W tej samej chwili do piwnicy wbiegła Milena Stańczyk i Albert Nożyński.
- Rzuć broń, odłóż ten cholerny nóż! – krzyknęła policjantka, omiatając sytuację wzrokiem.
Nóż z trzaskiem upadł na podłogę. Ku zdumieniu Łucji, nie był zbytnio umazany krwią.
Rzuciła się ku Dorianowi, za nią komisarz. Ujrzała zaskoczoną twarz Huberta i niemal puste spojrzenie. Zrobił kilka kroków w tył i wtedy zobaczyła, że z jego brzucha wystaje kolorowa rączka od znajomej szczoteczki. Zadrżała. On tymczasem spojrzał na nią, jakby w końcu ją rozpoznał.
- Anna – szepnął pobladłymi wargami i upadł, całkiem tracąc przytomność.
Zanim gruchnął o ziemię, komisarz złapał go za ramię. Sierżant Stańczyk dzwoniła już po karetkę. Łucja odwróciła wzrok i spojrzała na Doriana, by przekonać się, czy nic mu nie jest. Oprócz otarć, siniaków i szramy na brzuchy był cały. Przytuliła się do niego mocno i poczuła ulgę, gdy jego dłonie również mocno ją objęły.
- Tak się bałam – szepnęła, nie mogąc uwierzyć, że ten koszmar wreszcie się skończył.
- Już dobrze – powiedział równie cicho. - Nikt cię więcej nie skrzywdzi.

***

To, co działo się później, Łucja pamiętała jak przez mgłę. Czuła się tak jak wtedy, gdy była przesłuchiwana po śmierci Ernesta. Pogotowie zjawiło się szybko. Hubert został zabrany do szpitala, Dorian też, a ona została zbadana na miejscu i ratownik powiedział, że jest tylko potłuczona. Po przesłuchaniu jej na miejscu, Milena Stańczyk zaproponowała, że odwiezie ją do domu. Albert zabrał się karetką do szpitala i wezwał posiłki, by obstawić salę, w której będzie znajdował się Hubert. Łucja miała wrażenie, że pytania nigdy się nie skończoną. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, pod prysznicem i zmyć z siebie całe napięcie, dotyk mężczyzny, którego jeszcze niedawno uważała za przyzwoitego człowieka. Na myśl o nim, miała ochotę płakać, ale powstrzymała się, by wylała już wystarczająco dużo łez. Opowiedziała Milenie wszystko, zaczynając od tego, jak się tu z Dorianem znaleźli i dlaczego, jak udało jej się obezwładnić Huberta i czemu Dorian był zmuszony się bronić. A co najważniejsze, powiedziała policjantce, że to ich oprawca stał za śmiercią Ernesta i sam się do tego przyznał. Wyjaśniła jego motywy. Policjantka kiwała głową, od czasu do czasu coś notowała, a gdy tego nie robiła, przyglądała się Łucji z autentycznym współczuciem.
- Odwiozę panią do domu – powiedziała w końcu.
I tak znalazły się razem w samochodzie, na wyboistej drodze prowadzącej do głównej szosy. Łucja bała się, że pani sierżant będzie próbowała jeszcze coś od niej wyciągnąć, ale ta taktownie milczała, dając jej czas na odpoczynek. Gdy wreszcie dojechały do domu Łucji, policjantka odprowadziła ją do drzwi.
- Niech się pani nie martwi. Nawet jeśli sąd orzeknie niepoczytalność, pan Więcławski nie powinien już nigdy wyjść na wolność. Prokurator oskarży go o zabójstwo i próbę zabójstwa oraz o porwanie. Jeśli nie trafi do zakładu karnego i tak resztę życia spędzi w szpitalu psychiatrycznym. Mamy mocne dowody, a wasze zeznania będą najważniejsze. Dlatego, mimo tego co pani dzisiaj przeszła, muszę prosić o przyjście na komendę jutro, by złożyć oficjalne zeznania.
Łucja skinęła głową.
- Oczywiście, będę.
Milena dotknęła lekko jej ramienia.
- Proszę wypocząć. Naprawdę już po wszystkim – powiedziała łagodnie i pożegnała się.
Łucja odprowadziła ją wzrokiem i weszła do domu. Omiotła wzrokiem całe wnętrze. Panował lekki bałagan, sierżant Stańczyk ostrzegła ją, że policja przeszukiwała jej dom w poszukiwaniu wskazówek. Dziś machnęła na to ręką. Nie miała siły by sprzątać. Od razu skierowała się do łazienki i odkręciła wodę. Weszła do kabiny, nie zawracając sobie głowy ściąganiem ubrań. Pozwoliła, by strugi gorącej wody otuliły jej ciało i próbowała choć na chwilę zapomnieć o koszmarze, który z Dorianem przeżyli.

***

- Nie ma co. Kurewsko dobre z nas przyjaciółki – burknęła Karolina.
Natalia skrzywiła się nieco, słysząc to wulgarne określenie, ale przytaknęła, mocniej ściskając dłonie Łucji, która skończyła opowiadać im całą historię. Obie kobiety przyszły do niej, zobaczyć, jak się czuje. Historia o zabójstwie Ernesta znowu powróciła na pierwsze strony lokalnych gazet. Dziennikarze doprawili ją opowieścią o porwaniu jego żony i tajemniczego przyjaciela. Pojawiły się spekulacje, co tak właściwie ich łączy, więc Łucja nie zdziwiła się, kiedy Karolina postanowiła wreszcie o to zapytać.
- Ale dlaczego porwał też jego? Nie gniewaj się. Przejmuje się tylko tobą, ale to mnie trochę ciekawi.
Łucja podejrzewała, że lekko się zarumieniła, ale miała nadzieję, że przyjaciółki tego nie zauważyły.
- Był u mnie wieczorem, przed tym, jak Hubert go zaatakował. Mieliśmy zjeść kolację, a kiedy przyszliśmy, okazało się, że Paula była w domu. Resztę już znacie.
- Kolacja? - Karolina uśmiechnęła się – Jedyny pozytyw w tej całej historii.
Łucja uśmiechnęła się półgębkiem.
Na myśl o Dorianie, zrobiło jej się smutno. Nie widzieli się, od przesłuchania na komendzie. Minęli się jedynie na korytarzu i wymienili kilka zdań, zanim nie zawołano go do pokoju przesłuchań.
- Jak się czujesz?
- Wszystko w porządku?
- Rozprawa za dwa miesiące.
- Tak, ja też się cieszę, że to już koniec.
- Mieliśmy szczęście.
Westchnęła. Dorian zachowywał się bardzo oficjalnie, ona też była dość sztywna. Zupełnie jakby ten koszmar oddalił ich od siebie, a nie zbliżył. Od tamtego spotkania minął tydzień, a on nawet nie zadzwonił. Ona też się na to nie odważyła, głównie ze względu na dziwne pytania i spekulacje nie tylko ze strony dziennikarzy, ale także rodziny. Wszyscy wydzwaniali do niej, tata nawet przyjechał i kiedy upewnił się, że wszystko już w porządku i ten zwyrodnialec został zamknięty, zapytał, kim był mężczyzna, który został uprowadzony wraz z nią. Powiedziała, że to przyjaciel i że Hubert zobaczył ich razem pod kliniką, a jego chory umysł dopisał sobie resztę. Tata uwierzył, a ona odetchnęła z ulgą. Nie była jeszcze gotowa na to, by ich romans ujrzał światło dzienne. W końcu minęło zaledwie kilka miesięcy od śmierci jej męża. Nikt by jej nie zrozumiał, nie znając prawdy o całym jej małżeństwie z Ernestem, a ona nie zamierzała jej nikomu wyjawiać.
- Na szczęście złapali tego drania – powiedziała Natalia, przywołując ją do rzeczywistości,.
- Doriana? - spytała Łucja zaskoczona.
Natka zmarszczyła brwi.
- Huberta.
- Och.
Łucja uświadomiła sobie, że dziewczyny rozmawiały ze sobą już od dłuższej chwili, a ona nie nadążyła.
- Wiecie co? Mam dość. Nie chcę już o tym rozmawiać. - Spojrzała na Karolinę – Lepiej powiedz, kim był ten tajemniczy mężczyzna, którego przyprowadziłaś na wystawę w Niemczech.
Karolina chyba pierwszy raz od lat, mocno się zarumieniła.
- Nie uwierzysz. To mój księgowy i najlepszy kochanek, jakiego w życiu miałam. Wiem, że nie wygląda, ale to tylko pozory. A wszystko zaczęło się od tego, że...

***

Milena rzuciła gazetę na biurko. Była wkurzona, że jakiś palant z ich komisariatu podał dziennikarzom tyle szczegółów. Oczywiście opowiadał anonimowo, bo bał się, że kiedy wpadnie w ręce Alberta, ten złoi mu dupsko tak mocno, że nie usiądzie na nim przez miesiąc i pozostanie mu tylko patrolowanie krawężników. Jak na zawołanie, jej przełożony pojawił się w pokoju z dwoma parującymi kubkami kawy w dłoniach. Jeden podał Milenie.
- Ciesz się, że nie napisali o szczoteczce do zębów – uśmiechnął się krzywo – Niesamowite. Maciejewska nabiła sobie tym u mnie kilka punktów.
Milena również się uśmiechnęła. Podziwiała Łucję za jej spryt. Owszem, to Tarnowski odłamał górną część szczoteczki i ostrą krawędź zatopił w brzuchu oprawcy. Nie mniej jednak, bez opanowania i pomysłowości Łucji, nie miałby żadnego narzędzia do samoobrony. Taaak – pomyślała, jednoznacznie ustalono, że była to obrona własna, a więc zarówno Tarnowski, jak i Maciejewska, mogli odetchnąć z ulgą. Milena obawiała się jednak, że gazety zafundowały im niemałe utrapienie. W którymś z artykułów pojawiło się w końcu nazwisko Doriana i mimo, że zarówno on, jak i Łucja chcieli odpocząć po tym koszmarze, było to niemożliwe.
- Szkoda mi ich – powiedziała – Powinniśmy znaleźć osła, który poszedł z tym do prasy.
Komisarz machnął ręką, czym mocno ją zaskoczył.
- Odpuść. Rozpęta się afera i wtedy gazety na pewno nie odpuszczą. Lepiej podrzucić im jakiś nowy temat. - stwierdził.
- Ślotała mówił, że jakiś idiota próbował wynieść telewizor ze sklepu RTV – rzuciła rozpogadzając się.
- No widzisz, idź tym tropem – zażartował Albert, wypijając połowę swojej kawy.
Milena odetchnęła. Myślała nad czymś przez chwilę i w końcu się odezwała.
- Wiesz, głupio mi, że podejrzewaliśmy Tarnowskiego. Jestem pewna, że wskoczyłby za tą kobietą w ogień.
Albert lekko się uśmiechnął i skinął głową. Cisnął pusty papierowy kubek do kosza na śmieci i spojrzał na nią.
- Pytanie tylko, czy ona o tym wie.

***

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

Po ostatniej sesji, Łucja była tak zmęczona, że tylko kolejna kawa pozwoliła jej spokojnie dojechać do domu. Tej nocy znowu źle spała. Dręczyły ją koszmary. Widziała zakrwawioną twarz Huberta wymachującego nożem. Od Mileny Stańczyk dowiedziała się, że opuścił szpital i na razie został przeniesiony do aresztu. Wstydziła się swoich myśli, ale na samym początku, kiedy zobaczyła, jak mężczyzna upada po tym, jak oberwał w brzuch, chciała, by był to jego koniec. Liczyła na to, że umrze. Potem jednak, kiedy przyjechała karetka i ratownicy robili wszystko, by zatamować krwawienie, zrobiło jej się głupio. Ludzie walczyli o jego życie nawet na stole operacyjnym, gdy już wiedzieli co zrobił. Poza tym, Dorian musiałby żyć ze świadomością, że zabił człowieka. Nawet, jeśli zrobił to w ich obronie. Ciężko żyć z czymś takim. On na pewno też miał koszmary...
Szybko odgoniła tę myśl od siebie. To nie była jej sprawa. Gdyby Dorian chciał pogadać, na pewno by się do niej odezwał. Poza tym, miała inny powód do rozmyślań. Zastanawiała się, czy nie wrócić na terapię. Czuła, że jest już gotowa, by całkiem otworzyć się przed Arturem i powiedzieć mu o wszystkim co ją spotkało. I nie chodziło tylko o Ernesta, Doriana, czy Huberta. Wczoraj przyszedł do niej list od Zuzy. W środku było zdjęcie jej małej córeczki. Jej i Ernesta. Mała była śliczna. Miała ten sam kolor oczu co jej tata. Całą resztę odziedziczyła po matce. Łucja z bólem patrzyła na jej twarz. Ale mimo tego, że było jej przykro, poczuła sympatię do tej małej. Z ciekawością przeczytała list od Zuzy. Kobieta dziękowała jej za pieniądze, które Łucja jej wtedy podarowała. Pomogły im przetrwać cięższy okres. Teraz Zuza znalazła lepszą pracę i posłała małą do żłobka, w którym wreszcie zwolniło się miejsce. W końcu zaczęło im się układać. Być może w ramach wdzięczności albo po prostu z własnej inicjatywy, Zuza nieśmiało zaproponowała Łucji spotkanie z nią i z córką Ernesta – Anią. Wzdrygnęła się mimowolnie. Czy nie tak nazywała się narzeczona Huberta? Odegnała od siebie te myśli. Nie mieszaj go do tego...
Zuza podała na dole swój numer telefonu, żeby Łucja zadzwoniła do niej, jeśli się zdecyduje. Na razie się nie zdecydowała. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Ernest powiedziałby: Nie rób tego co powinnaś, tylko to, co chciałabyś zrobić. Ale czy ona chciała poznać córeczkę zmarłego męża? Patrzeć na dziecko, którego ona nie mogła mieć? Westchnęła. Na razie nie była na to gotowa.
Z ulgą zatrzymała się przed swoją posesją, by otworzyć bramę. Zauważyła, że tuż obok ogrodzenia stoi znajomy samochód. Wjechała na plac i rozejrzała się. Serce zabiło jej mocniej, gdy zobaczyła siedzącego na schodach werandy Doriana. Podniósł się, gdy wysiadła z samochodu. Nie miał na sobie garnituru, tak jak zwykle, tylko dżinsy i jasną koszulkę z niewyraźnym napisem. Stali tak dłuższą chwilę i po prostu na siebie patrzyli. Dzieliło ich kilka metrów, a mimo to Łucja czuła się tak, jakby on właśnie ją dotykał. W końcu pierwsza ruszyła w jego stronę i uśmiechnęła się lekko, udając nonszalancję. W rzeczywistości była cholernie spięta.
- Cześć! - powiedziała dziwnie wysokim głosem. Odchrząknęła. - Co słychać?
Dorian też się uśmiechnął. Równie krzywo jak ona.
- Sam nie wiem. Czuję się tak, jakby ktoś trzymał mnie dwa dni w piwnicy i w nagrodę oberwał ode mnie kawałkiem plastiku w śledzionę.
Łucja znów odchrząknęła.
- Czyli norma.
Parsknął.
- Tak, norma.
Znowu patrzyli na siebie bez słowa. Zaczynało się robić niezręcznie. W końcu Łucja zaproponowała, żeby weszli do środka i napili się kawy. Dorian skinął głową i ruszył za nią. Czuła jego oddech na plecach. I mrowienie w całym ciele, które było tego skutkiem. Gdy wreszcie znaleźli się w kuchni, cieszyła się, że może się czymś zająć i nie patrzeć na niego. Nalała wody do ekspresu i zaczęła spieniać mleko. On w tym czasie zaczął opowiadać, że wreszcie kończy mu się L4, bo już zaczynało mu się nudzić na zwolnieniu. Łucja zmarszczyła brwi. Miał sporo wolnego czasu i ani razu nie przyszło mu do głowy, by się z nią skontaktować? Cieszyła się, że stoi tyłem do niego, bo dzięki temu nie widział jej rozczarowania.
- Rana się goi? - zapytała, zerkając na niego.
- Tak, wczoraj ściągnęli mi szwy. Tylko cztery. Reszta rany była płytka.
- Ale nie wyglądała dobrze.
- Na pewno lepiej niż jego – mruknął.
Łucja odwróciła się w jego stronę z marsową miną.
- Od dwóch tygodni nie rozmawiam z ludźmi o niczym innym, tylko o tym, co się tam wydarzyło. Proszę cię, chociaż my nie wracajmy do tego. Mam dość. W nocy nie mogę spać – głos jej zadrżał - Ciągle widzę tego człowieka, jak próbował cię zabić. A ludzie pytają, kim był facet, którego ten szaleniec porwał razem z tobą? Mało kto pyta, co nam zrobił, jak bardzo nas skrzywdził – przygryzła wargę, bojąc się, że całkiem się rozklei. - A jakby tego było mało – uśmiechnęła się, widząc, jak Dorian wpatruję się w nią bez słowa – Nie odzywasz się do mnie, zupełnie jakbym była tam sama. Nie wiem, jak się czujesz, jak to znosisz. Nic już nie wiem... - wierzchem dłoni szybko starła łzy ze swoich policzków i na powrót odwróciła się do niego plecami. - Zapomniałam ile słodzisz – wymamrotała, biorąc z szafki dwa kubki.
Usłyszała za sobą jakiś ruch, ale zanim zdążyła się obrócić, Dorian był już przy niej i obejmował ją w pasie, wtulając twarz w zagłębienie jej szyi.
- Nie było minuty, w której nie myślałbym o tobie – powiedział cicho – Ani jednej, cholernej minuty. Cały czas warowałem przy drzwiach i walczyłem ze sobą, by tu nie przyjechać.
Łucja zaciskała dłonie na blacie, aż zbielały jej knykcie.
- Dlaczego?
- A ty dlaczego się do mnie nie odezwałaś? - Milczała, więc kontynuował - Wszyscy węszyli wokół nas, głównie wokół ciebie. Ja mam gdzieś, co o mnie mówią, ale jak mogłem przysporzyć ci dodatkowych zmartwień, po tym co przeszłaś? Nie chciałem, żeby ktoś miał do ciebie jakiś żal z mojego powodu albo zwyczajnie cię wypytywał. Gdybyśmy się spotykali, plotki by nie ucichły, wszyscy – rodzina, znajomi twoi i Ernesta, zaczęliby zadawać pytania. Co byś im powiedziała? Że nie układało ci się w małżeństwie i znalazłaś pocieszenie w moich ramionach? Nie. Bo złego słowa nie powiesz tym ludziom na temat swojego męża. Wolisz, żeby gadali o tobie, ale nie zszargasz jego opinii. Bo taka jesteś. Ale ja też potrafię dbać o dobre imię osoby, którą kocham. I postanowiłem przeczekać tę burzę, właśnie dla twojego dobra.
Łucja obróciła się tak, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- Co powiedziałeś?
Nie zamierzał udawać, że nie wie o co jej chodzi. To wyznanie mu się wyrwało. Chciał jej to powiedzieć, ale nie dziś, nie tak. Nie, kiedy znowu będzie nieszczęśliwa i potraktuje go jak odskocznię. Wciąż nie wiedział, co ona czułą. Ale mimo wszystko, postanowił być z nią szczery.
- Wiem, że nie jesteś gotowa na związek. Wiem, że wciąż kochasz Ernesta. Nie wiem ile sam dla ciebie znaczę, ale musiałem to powiedzieć. Prędzej czy później. Jestem w tobie zakochany. Jak wariat. Najpierw myślałem, że po prostu pociąga mnie twoja niedostępność. Potem, że okręciłaś mnie sobie wokół palca, ale mogę od tego uciec, jeśli tylko będę chciał. Ale kiedy ten pieprzony świr zamknął mnie w swojej piwnicy, miałem dużo czasu na rozmyślania. I modliłem się tylko o to, żeby nie udało mu się ciebie złapać. Bo umarłbym, gdyby coś ci się stało.
Łucja uśmiechnęła się przez łzy. Była tak poruszona, że nie mogła tłumić płaczu. Wzięła jego twarz w dłonie i pocałowała go lekko w usta, za którymi tak bardzo tęskniła, a które wreszcie znajdowały się tuż przy jej twarzy.
Objął ją mocno i wpił się w jej wargi ze zdwojoną siłą. Rozchyliła je zapraszająco i po chwili poczuła jego język na swoim. Oderwała się od niego dopiero, gdy zabrakło im tchu i splotła jego dłoń ze swoją. Pociągnęła Doriana do sypialni. W pierwszej sekundzie się zawahała. To była przecież sypialnia jej i Ernesta. Zerknęła na Doriana, który przyglądał jej się z zaciekawieniem, chcąc sprawdzić, czy jest pewna tego co robi. Zrobiła krok w tył i puściła jego rękę. Ale nie dlatego, że go nie chciała. Wręcz przeciwnie. Chciała mu się oddać cała. Sięgnęła do krańców swojej bluzki i ściągnęła ją przez głowę. Odpięła też guzik spódnicy i obsunęła ją do połowy ud, a potem pozwoliła by sama całkiem opadła. Stanęła przed nim w samej bieliźnie. Chwilę patrzył na nią wzrokiem przepełnionym pożądaniem i tęsknotą. Ściągnął koszulkę i podszedł do niej. Dotknęła niewielkiego opatrunku na jego brzuchu.
- To nic – mruknął pochylając się nad nią i całując jej szyję. Westchnęła urywanie, czując jego wilgotny język na skórze. Smakował ją, jednocześnie dotykając jej ciała dłońmi, które w końcu zatrzymały się na zapięciu stanika i pozbyły się go. Wziął jedną z jej piersi do ręki i zważył ją w dłoni, ściskając lekko. Drugą dłoń skierował do jej bliźniaczki i zrobił to samo. Po chwili pochylił się i włożył sobie jedną z brodawek do ust. Najpierw lizał ją tylko, ale w końcu zaczął podgryzać, czym wywołał cichy pomruk aprobaty. Łucja nie chciała tracić czasu. Rozpięła jego dżinsy i wsunęła mu rękę w bokserki. Po chwili już ściskała w dłoniach nabrzmiałą klingę. Chciała poczuć ją w sobie. Potrzebowała tej bliskości, którą daje tylko połączenie dwojga spragnionych siebie ciał. Obsunęła jego spodnie i gdy wreszcie wydostał z nich swoje kostki, pchnęła go na łóżko. Dorian spojrzał na nią wyczekująco, a gdy usiadła na nim okrakiem, złapał ją za włosy i odchylił jej głowę w tył, by ponownie muskać ustami jej szyję i masować piersi. Jedna z jego dłoni powędrowała niżej. Chwilę gładziła jej płaski brzuch, aż w końcu odchyliła koronkowy materiał i wkradła się za niego. Łucja jęknęła, gdy dotknął jej czułego punktu. Zjechał ręką niżej i sprawdził czy jest gotowa. Była. Uniósł się lekko, by opuścić swoje bokserki, ale nie przestawał jej obejmować. Po chwili odsunął paseczek jej majtek i powoli wsunął swoją męskość do jej wnętrza. Szerze otworzyła usta, by złapać gwałtowny haust powietrza. Czuła się tak, jakby minęły wieki od momentu w którym ostatni raz miała go sobie. Oparła mu ręce na ramionach i patrząc mu prosto w oczy, zaczęła się nad nim zmysłowo poruszać. Wypełniał ją całą, czuła, jak jego penis powoli ocierał się o ścianki jej ciepłej, wilgotnej kobiecości. Przymknęła oczy i delektowała się tym uczuciem, podczas gdy on położył dłonie na jej biodrach i zaczął kontrolować jej ruchy. Unosił ją tak wysoko, że niemal z niej wychodził, ale czubek jego męskości wciąż znajdował się w środku. Gdy z powrotem się w niej zatapiał, był jeszcze głębiej, choć wydawało się to niemożliwe. Łucja oddychała coraz głośniej, a Dorian na chwilę wstrzymał oddech. Przerwała wtedy swoje ruchy i oparła się o jego tors. Opadł na łóżko, a ona zaczęła rytmicznie uderzać pośladkami o jego uda. Po chwili poczuła, jak całe jej ciało obejmuje przyjemne odrętwienie, pojawia się rozkoszny dreszcz i ogarnia ją spełnienie. Dorian po chwili wytrysnął w nią i poczuła jak znajome ciepło rozlewa się w jej wnętrzu. Opadła na niego próbując złapać oddech, a on odgarnął jej włosy i pocałował w czoło.
Złapał róg kołdry i okrył ich, choć częściowo. Leżeli tak dłuższą chwilę, aż w końcu ich serca złapały normalny rytm.
Łucja musnęła dłonią jego brzuch.
- Nie boli? - spytała szeptem.
- Nic a nic.
Uśmiechnęła się.
- To dobrze – rzuciła i zaczęła kręcić lekko biodrami. Poczuła, jak w niej nabrzmiewa. Kąciki jego ust również poszły w górę.
- Nie marnujesz czasu – stwierdził zadowolony.
- Zmarnowaliśmy go już zbyt dużo – odparła i pochyliła się, by go pocałować.
Tym razem już się nie spieszyli. Dorian smakował niemal każdy skrawek jej ciała. Ona odwzajemniła mu się tym samym. Gdy szczytowali po raz kolejny, Łucja była przyjemnie obolała i zmęczona. Przyciągnął ją do siebie, smyrając drugą ręką jej plecy. Zamruczała jak kotka.
- Mogłabym już stąd nie wychodzić – powiedziała.
- Ja mógłbym nigdy nie wychodzić z ciebie – odparł i pocałował ją lekko w nabrzmiałe od pocałunków usta. Zachichotała głośno. Spojrzał na nią oczami pełnymi ciepła.
- Już dawno nie słyszałem twojego śmiechu.
Uświadomiła sobie, że miał rację. Ona też nie pamiętała, kiedy ostatnio się śmiała. Ale w końcu czuła się szczęśliwa. Czuła, że może się śmiać bez żadnych wyrzutów sumienia. Rozejrzała się po sypialni. Pamiętała, jak na kilka miesięcy przed śmiercią Ernesta, to z nim leżała w tym łóżku. Wydawało jej się, że było to wieki temu. Że to było jej poprzednie życie, a teraz była kimś zupełnie innym. Zanim mogła się rozmyślić, postanowiła powiedzieć Dorianowi, co czuje i kiedy zaczęła, z jej ust wylał się potok słów.
- Kiedy straciłam Ernesta, świat mi się zawalił. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, bo miałam wrażenie, że on był ze mną zawsze. Nie umiałam funkcjonować bez niego. Zaczęły mnie nachodzić różne straszne myśli. Na przykład taka, że nie straciłabym go, gdybym zadbała o nasz związek, a nie znalazła sobie kochanka. Nie mogłam nawet na ciebie patrzeć, bo przypominałeś mi, jak bardzo zawiodłam jako żona... - zamilkła na chwilę, niepewna, czy Dorian w ogóle chce tego słuchać. Ale on nie przestawał głaskać jej po plecach, więc uznała, że nie jest na nią zły. - Kiedy wylądowaliśmy w jednym hotelu, wtedy w Berlinie, nie mogłam dłużej udawać, że cię nie chce. Nie chodzi o to, że chciałam się pocieszyć w twoich ramionach i zapomnieć o tym, co mnie spotkało. Ja po prostu... Tęskniłam za tobą. Wiedziałam, że to złe, że nie wolno mi cię pragnąć. Ale chciałam być blisko ciebie i każdy pretekst był dobry, żeby uciec w twoje ramiona i wytłumaczyć się przed samą sobą, że robię to, by uciec od tego co mnie spotkało – odetchnęła głęboko i mocno się do niego przytuliła. Jego ręka znieruchomiała, a wtedy ona pospiesznie zaczęła mówić dalej.
- Kiedy zdałam sobie sprawę, że Hubert przetrzymuje również ciebie, serce podskoczyło mi z radości, że nic ci nie jest, a zaraz potem zamarło, bo zdałam sobie sprawę, że jesteś tam przeze mnie. Chciałam tylko, żeby cię wypuścił. Wiedziałam, że zabił Ernesta i jest zdolny do wszystkiego. Jemu już nie mogłam pomóc, więc chciałam uratować choć jednego z was. Bo to wszystko stało się przeze mnie...
Dorian uniósł się na łokciu i spojrzał na nią osłupiały.
- Nigdy nie waż się tego powtarzać. Nie pozwalam ci tak nawet myśleć. Ten facet jest psychicznie chory. Mógł uczepić się każdej innej kobiety. Nigdy nie dowiemy się, czemu wybrał akurat ciebie. Ernest nie zginął dlatego, że cię kochał, a ty kochałaś jego. Zginął dlatego, że padł ofiarą chorej psychiki i wymysłów tamtego zwyrodnialca. Zapamiętaj to sobie.
Skinęła głową i przytuliła się do niego mocno.
- Dziękuję, że jesteś – szepnęła.
- I będę zawsze, kiedy będziesz mnie potrzebowała – odparł.
- Teraz potrzebuję cię najbardziej – mruknęła kusząco i przyciągnęła jego twarz do swojej. Sekundę później ich usta zwarły się namiętnym pocałunku.

***

W poczekalni leżała sterta gazet. Łucja miała ochotę sięgnąć po którąkolwiek z nich, byleby tylko zająć czymś ręce. Kiedy już miała to zrobić, Artur wezwał ją do siebie. Czuła się jak przed egzaminem. Kiedy jednak weszła do jego gabinetu i znów ujrzała to znajome, przyjacielskie spojrzenie, cały stres minął.
- Cieszę się, że jednak się spotykamy. Myślałem, że stchórzyłaś.
- Ostatnio sporo się działo – rzuciła celem wyjaśnienia.
- O, tak. Dotarły do mnie pewne informacje. Dlatego tym bardziej cieszę się, że jednak się odważyłaś.
Łucja uśmiechnęła się blado i zaczęła mówić, zanim w ogóle zadał jej jakieś pytanie. Na początku nie patrzyła mu w oczy. Potem ciągle szukała jego wzroku, aby wyczytać z niego jakieś reakcje. Kiedy przeszła do opisu swojego spotkania z Zuzanną i Anią, uśmiech zagościł na jej twarzy.
- Jest świetna. Gdybyś ją widział. Mam ochotę ją zjeść, taka jest słodka. Niewątpliwie urok odziedziczyła po Erneście.
- Hmmm.
- Co za "hmmm"? - obruszyła się.
Artur uśmiechnął się.
- Uważam, że to wspaniale, że patrzysz na tą małą jak na zwykłą, uroczą dziewczynkę, a nie na owoc zdrady byłego męża.
Wzdrygnęła się na samą myśl, że mogłaby tak postrzegać to słodkie stworzenie.
- Jestem jej nową ciocią Lusią. Jak mogę na nią inaczej patrzeć?
Psychiatra skinął głową.
- Mów dalej.
Opowiedziała, jak miło spędziły czas we trójkę. Teraz żałowała, że poznała córkę Ernesta tak późno. Z Zuzą też dobrze się dogadywała. Wspominały Ernesta bez dziwnego skrępowania, jakie towarzyszyło im na początku.
- A jak twoje sprawy sercowe?
- Za dużo chciałbyś wiedzieć, jak na jedną sesję – powiedziała. Jednak jej szeroki uśmiech zdradzał więcej niż słowa.
Rozmawiali jeszcze kilka minut, ale o niczym istotnym. Artur chciał po prostu wiedzieć, czy Łucja dalej przyjmuje leki antydepresyjne, a ona stanowczo zaprzeczyła.
- Znalazłam najlepsze lekarstwo – powiedziała i mrugnęła do niego porozumiewawczo.
- Halo? To ukryta kamera? Co zrobiliście z Łucją, którą poznałem kilka miesięcy temu? Nie poznaję pani, pani Maciejewska.
- Sama siebie nie poznaje.
Kiedy wyszła ze szpitala, odetchnęła z ulgą. Nie było tak źle, jak się spodziewała. Wręcz przeciwnie. Brakowało tylko herbatki i ciastek. Musiała to zasugerować Arturowi na następnym spotkaniu. Nic nie mogło zepsuć jej humoru. Nawet fakt, że w przyszłym tygodniu odbywała się rozprawa sądowa i znowu będzie musiała stanąć oko w oko z Hubertem. Tak, jak powiedziała Arturowi, znalazła najlepsze lekarstwo na smutki i była pewna, że i wtedy zadziała. Myśląc o tym, chwyciła za komórkę i wybrała numer Doriana.
- Dzień dobry – rzucił, kiedy odebrał.
- Bardzo dobry. Wciąż w pracy?
- Zaraz wychodzę.
Łucja zamilkła na chwilę, szukając kluczy do samochodu w torebce.
- Masz czas dziś wieczorem? - zapytała w końcu. Niemal czuła, jak Dorian się uśmiecha.
- Jeśli będziemy widywać się tak często, w końcu ktoś nas przyłapie i nici z ukrywania się i chronienia twojej reputacji. - zażartował.
- To miło, że się o nią martwisz. Ale ja chciałam tylko zaprosić cię na niezobowiązującą kolację w niezobowiązującym miejscu. Na przykład do kameralnej restauracji.
- Czy mam się ubrać równie niezobowiązująco na tę okazję?
- Wystarczy koszula i marynarka. Bez krawatu. Żeby było niez...
- Niezobowiązująco. Zrozumiałem – oboje zaśmiali się w tym samym czasie – Mam nadzieję, że potem czeka nas miłe zwieńczenie tego ekscytującego wieczoru. Bądź co bądź, to nasza pierwsza randka.
Łucja uśmiechnęła się do siebie. Miał rację.
- W takim razie zapomnij o śmiałych posunięciach. Buziak w policzek na dobranoc i rozchodzimy się do swoich domów.
- Ostatnio też tak mówiłaś – prychnął – i wypomniałem ci to z głową między twoimi...
- Wystarczy już! - przerwała mu, rumieniąc się. - Ja też zrozumiałam.
Dorian zaśmiał się.
- Niesamowite, jak łatwo cię zawstydzić. Przyjadę po ciebie o 19. Może być?
Łucja nie mogła przestać się uśmiechać.
- Idealnie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. Kocham cię.
Znowu to powiedział. Poczuła szybsze bicie serca i wiedziała, że mężczyzna jej życia zastygł w oczekiwaniu.
- Ja też cię kocham, Dorian.


KONIEC
Dodał/a: Danielle. w dniu 8-02-2017 - czytano 985 razy.
Słowa kluczowe: opowiadanie seks zdrada romans Danielle.


Komentarze (6)

L.dnia 2017-02-13 09:01:35.

Wspaniałe 😭😭😭😭

L.dnia 2017-02-13 09:39:06.

Kocham to opowiadanie 😍😍😍

Zagatkowadnia 2017-02-15 10:15:51.

Najlepsze opowiadanie EVER

Fresz dnia 2017-02-15 21:16:26.

No nareszcie się doczekalam! Rewelacja! Czekam na następne!

Fresz dnia 2017-03-29 01:17:12.

Kiedy coś nowego?

aniadnia 2017-04-04 18:16:31.

hejka ;) gdzie sa czesci 4,5 i 6 ???


Prosimy o nie dodawanie danych osobowych, adresów e-mail, numerów komunikatorów, numerów telefonów itp.

Komentarz do "Oczy w kolorze kłamstw cz. 16"

(pole wymagane)

(pole wymagane)

(pole wymagane)