Oczy w kolorze kłamstw cz. 10

Do sypialni od dłuższego czasu wpadały pierwsze promienie słoneczne. Łucja zapomniała wieczorem zaciągnąć zasłony, a może po prostu dotarcie do łóżka po porcji alkoholu, jaką w siebie wlała i tak stanowiło spory wyczyn? Zakryła twarz poduszką i przeleżała tak jeszcze pół godziny. Głowa okropnie ją bolała. Jak tylko nieco się ogarnęła, poszła do kuchni i zażyła dwie tabletki aspiryny, włączając jednocześnie ekspres. Kawa. Potrzebowała kawy...
Sceny z wczorajszego dnia wracały do niej jak jakieś rozmyte fotografie. Pojawienie się Zuzy w jej domu, było tylko niewyraźnym wspomnieniem, migawką, o której chciała jak najszybciej zapomnieć. Ernest miał dziecko. Córkę. Z inną kobietą. Do tej pory nie mogła się z tego otrząsnąć. Sam fakt, że ją zdradził, nie był nawet w połowie tak bolesny, jak to, że jego romans miał tak poważne skutki. Zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby teraz żył. Czy mogłaby mu to wybaczyć? Na pewno nie. Nie po tym, jak wielokrotnie tłumaczył jej, dlaczego będzie lepiej jeśli nie będą mieli dzieci. Co za obłuda. Co za hipokryzja! Była na niego tak wściekła, że aż zaciskała pięści z bezsilności i gniewu.
Bo co niby miała teraz zrobić? Na kogo miała krzyczeć, jeśli winowajca wymigał się od awantury w najgorszy możliwy sposób? Schowała twarz w dłoniach. Nie płakała. Po prostu zastanawiała się nad tym, jak miała dalej żyć. W ekspresie zapaliła się zielona dioda. Był gotowy do pracy. Wybrała tryb i podstawiła ulubiony kubek. Najpierw kawa, a potem zobaczymy, pomyślała.

***

Karolina przywitała swojego nowego pracownika z lekkim uśmiechem, błąkającym się w kąciku ust. Czuła, że wreszcie to ona ma nad nim przewagę, gdyż biedaczek zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego co go czeka. Od rana była w dobrym humorze. Sama nie rozumiała, dlaczego wizja zawstydzenia tego człowieka-robota, tak bardzo ją uszczęśliwiała. Chyba chciała sprawdzić, czy ma on jakieś ludzkie odruchy. W końcu trafiła na kogoś, kto przybierał maskę i blokował wszelkie ludzkie odruchy dużo lepiej niż ona. To było... imponujące i przerażające jednocześnie. Być może dlatego tak cieszyła się z faktu, że znalazła jego słabość. Żałowała tylko, że jest ona aż tak dojmująca.
- Dzień dobry – powiedział mężczyzna podając jej dłoń i siadając naprzeciwko niej, po drugiej stronie biurka.
- Witam. Cieszę się, że pana widzę. W końcu mnie pan odciąży... - zaczęła niewinnie – oczywiście, jeśli nie jest pan zmęczony po nocnych ekscesach – dodała i znacząco spojrzała mu w oczy.
Grzegorz zmarszczył brwi.
- Chyba nie rozumiem.
- Och, doprawdy?
Grzegorz skinął głową i zaczął lekko wiercić się na krześle, jakby był poirytowany, albo zakłopotany. Nie była pewna.
- Czy klub "Just Swing" coś panu mówi? - zapytała coraz bardziej rozbawiona.
Po jego minie domyśliła się, że miała rację co do jego nocnych eskapad. Po chwili odetchnął głęboko i spojrzał na nią z powagą.
- To nie jest tak, jak pani myśli.
- Czyżby?
Widząc jego zmieszanie poczuła pewnego rodzaju satysfakcję. Miło było wiedzieć, że tego robota jednak coś rusza.
- Tak. Nie jestem bywalcem tego klubu. Ja tylko tam pracuje. Dorabiam jako księgowy. Nie chwalę się tym w CV, właśnie po to, by uniknąć podobnych insynuacji. To praca jak każda inna, ale miejsce wzbudza pewne kontrowersje. Jeśli boi się pani złego PRu i nie chce, bym jednocześnie pracował tutaj, zrozumiem.
Karolina uniosła brwi lekko zaskoczona. Nie tego się spodziewała. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że księgowy może być po prostu... księgowym. Liczyła na coś pikantniejszego, a tymczasem okazało się, że ten facet naprawdę jest krystaliczny jak łza. Wkurzało ją to.
- To co robi pan poza pracą mnie nie interesuje. Jeśli nie będzie pan zaniedbywał obowiązków tutaj, nie widzę żadnego problemu - mruknęła nieco rozczarowana takim finałem.
- W porządku. W takim razie biorę się za robotę. Może pani wskazać mi miejsce, w którym mógłbym swobodnie popracować?
Karolina skinęła głową i wstała, po czym wskazała na swój fotel.
- Proszę bardzo. Ja idę na salę, a pan niech się tu rozgości.
Wiedziała, że może zostawić go samego w biurze. Wszystkie niezbędne księgi i papiery leżały na biurku, a te rzeczy do których nie miał prawa zaglądać, były zamknięte pod kluczem. Kasetka z pieniędzmi była schowana w sejfie, więc nie miała się czego obawiać. Poza tym wątpiła, by ten mężczyzna był w stanie zrobić coś wbrew jej woli, lub szpiegować dla konkurencji. Był na to zbyt dobry...
Westchnęła i wyszła z biura. Musiała znaleźć na niego jakiegoś haka. On po prostu nie mógł być tak zwyczajnie perfekcyjny i ułożony. Każdy ma jakieś niechlubne ciągoty. A ona postanowiła dowiedzieć się, co ukrywa Grzegorz, nawet gdyby sama miała go do tego sprowokować.

***

- Dziecko? Z Ernestem?
Natalia wpatrywała się w przyjaciółkę z nieskrywanym zdumieniem. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Łucja nawet na nią nie spojrzała, tylko skinęła głową i dalej wpatrywała się w okno. Musiała z kimś o tym porozmawiać, więc poprosiła Natkę, żeby do niej przyjechała. Wiedziała, że Karolina rzucałaby jedynie wyzwiskami, a Natalia, jako matka, może wraz ze swą wyrozumiałością, pozwoli spojrzeć jej na całą sprawę jasno.
- Chcesz poznać tę dziewczynkę?
Łucja spojrzała na nią z przerażeniem.
- Skądże - powiedziała twardo, choć nie była tego taka pewna. W końcu to była cząstka Ernesta. Jedyne co jej w tej chwili po nim pozostało. Ona jednak tak bardzo go teraz nienawidziła, że wcale nie miała ochoty patrzeć na tę cząstkę. Jego córka nie była niczemu winna, ale przypominała jej o jego zdradzie, egoizmie i zakłamaniu. Wciąż mówił o tym, jak dziecko wszystko zmienia, jak ich ograniczy, a tymczasem miał już jedno na boku. Nie mogła się z tym pogodzić.
- Może kiedyś... - zaczęła Natka.
- Może - przerwała jej Łucja. - Lepiej powiedz, jak mogłam niczego nie zauważyć? Przecież regularnie wypłacał jej pieniądze. Sprawdziłam to. Miał drugie konto, zawsze mówił, że to konto oszczędnościowe, na czarną godzinę. A ja nie wiedziałam, że czarna godzina już dawno wybiła. Sprawdziłam wyciągi z tamtego konta. Co miesiąc robił przelewy na jej nazwisko. Nie kłamała... - Kobieta pokręciła głową, wciąż nie mogąc uwierzyć we wszystkie te kłamstwa.
- Nie spodziewałam się tego po nim... - westchnęła Natka i podeszła do niej, by ją objąć.
Stały chwilę w milczeniu. Łucja próbowała nie płakać, ale to było silniejsze od niej. Po prostu nie mogła się powstrzymać. Było w niej tyle żalu i złości... Chciała dać upust emocjom. Kiedy jednak wreszcie się uspokoiła, Natalia zaprowadziła ją na sofę i poszła zrobić im obu herbatę. Łucja z wdzięcznością przyjęła kubek, który delikatnie parzył ją w dłonie, ale jednocześnie dawał przyjemne ciepło, którego potrzebowała.
- Co zamierzasz teraz zrobić? Wciąż chcesz zorganizować wystawę? - spytała Natka, która dostała już nawet zaproszenie.
Łucja wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem... Jestem na niego wściekła, ale sama organizacja bardzo mi pomogła. Miałam się czym zająć, mogłam oderwać myśli od śmierci Ernesta i skupić się na tym co po nim zostało. Dokończę to co zaczęłam. Tylko będę musiała zmienić przemówienie – mruknęła kwaśno – Zmienię parę słów, np. "kochający mąż" na "egoistyczny dupek". I tak dalej, i tak dalej... - westchnęła i odstawiła kubek. Oparła się o zagłówek i objęła rękoma małego jaśka.
- To źle, że tak o nim mówię? - spytała patrząc na przyjaciółkę niepewnie.
Natalia pokręciła głową.
- Mi cisną się na usta gorsze epitety. Ernest nawalił na całej linii. Masz prawo być wściekła. Pamiętaj jednak, że bardzo cię kochał. I choć zachował się, jak to ładnie powiedziałaś: "egoistyczny dupek", to spróbuj zamazać to złe wspomnienie jakimś dobrym. Inaczej zatrujesz sobie życie, bo nie ma możliwości, że Ernest teraz jakkolwiek odkupi winy.
Łucja skinęła głową, przyznając przyjaciółce rację. Jak jednak miała udawać, że nic się nie stało? Przecież wiedziała o istnieniu żywego dowodu jego zdrady i o tym, że cały czas ją oszukiwał. Obiecała Natalii, że spróbuje zapomnieć, albo chociaż zwalczyć w sobie nienawiść jaka ją w tej chwili ogarniała, tylko po to, żeby nie oszaleć. Wiedziała jednak, że zajmie to bardzo dużo czasu, a i to nie zagwarantuje, że uda jej się jakoś z tego otrząsnąć.

***

Artur wcisnął ją na ostatnią chwilę. Długo zastanawiała się, co właściwie chce mu powiedzieć, aż w końcu doszła do wniosku, że powinna powoli mówić mu po prostu wszystko. Nie chciała by ją oceniał, po tym, jak opowie mu o swoich romansach, ale wiedziała, że on jako psychiatra, będzie się starał tego nie robić. Nie mogła tego powiedzieć o swoich przyjaciółkach. Natalia była wściekła na Ernesta za to, że zdradzał swoją żonę, więc co powiedziałaby o niej gdyby wiedziała, że również nie była mu wierna pod koniec ich małżeństwa? Wzdrygnęła się na tę myśl.
Zaparkowała samochód i wysiadła pod kliniką. Poszła prosto do gabinetu Artura, zastanawiając się, czy tym razem przepisze jej jakieś silniejsze proszki nasenne i antydepresanty. Te, które mogła kupić bez recepty, w niczym jej nie pomagały. Wciąż nie mogła znaleźć w sobie chęci do działania i w ogóle do życia. Czasami było łatwiej, tak jak wtedy – w Niemczech. Często była zajęta i rzadko była sama. To pozwalało jej na chwilę zapomnieć o własnym cierpieniu. Potem wróciła do pustego domu i dostała kolejnego kopa od życia. A właściwie, od swojego zmarłego męża...
- Miło cię widzieć, Łucjo – powiedział Artur, kiedy po kilku długich chwilach stanęła w jego gabinecie. Gestem poprosił ją by usiadła – Zastanawiałem się, kiedy znowu się zobaczymy.
- Potrzebuje leków – rzuciła bez ogródek.
- Pozwolisz, że sam o tym zdecyduje? - zapytał i nie czekając na jej odpowiedź, otworzył wielki kalendarz w grubej oprawie i przejrzał szybko jego zawartość. - Co cię do mnie sprowadza?
Kobieta westchnęła.
- To samo. Śmierć męża, brak chęci do życia, apatia, depresja, bezsenność. Mam mówić dalej?
- Jesteś sarkastyczna. To dobry znak – skomentował.
Łucja westchnęła. Nie chciała się denerwować, ale to było silniejsze od niej. Na samą myśl o tym, z czym do niego przyszła, czuła mdłości.
- Była u mnie.
- Kto taki?
Łucja oblizała spierzchnięte wargi.
- Jego kochanka. Przyszła do mnie.
Artur wydawał się zaskoczony.
- Więc twój mąż miał romans? - zapytał.
Skinęła głową.
- Czasem go o to podejrzewałam. Ale czułam się kochana. Uznałam, że jeśli mnie kocha, nie zdradzi.
- Teraz tak nie uważasz?
Łucja spojrzała mu prosto w oczy. Co miała powiedzieć? Przecież ona sama kochała Ernesta idąc do łóżka z innym. Czy to miało sens?
- Nie wiem. To nie wszystko.
- Mów dalej – poprosił.
- Ona przyszła i... Powiedziała mi o ich dziecku. Mieli dziecko, rozumiesz? Przyszła, bo przestał wysyłać alimenty. Nawet nie wiedziała, że nie żyje. Sprawdziłam przelewy. Mówiła prawdę.
Artur patrzył na nią chwilę bez słowa, a potem szybko zanotował coś w swoim notesie.
- Paradoksalnie, ta wiadomość może ci pomóc.
- Pomóc? - Łucja prychnęła.
Mężczyzna skinął głową.
- Po takiej stracie, ludzie często idealizują osoby, które odeszły. Biorą na siebie winę za wszystkie złe rzeczy, jakie zdarzyły się za życia zmarłych. W ten sposób tylko zwiększają zakres swojego cierpienia. Nie tylko nie mogą pogodzić się z odejściem drugiej osoby, ale też wyrzucają sobie, co mogliby zrobić inaczej.
Łucja skinęła głową. Sama powtarzała to swoim pacjentom. Tylko ta wiedza jakoś nie pomogła jej samej.
- Uważasz, że skoro jestem na niego wściekła, łatwiej mi będzie dojść do siebie?
Artur lekko wzruszył ramionami.
- W tym wypadku wściekłość jest lepsza niż żal, czy smutek. Emocje są dobre. Pomagają wyjść z apatii.
Łucja rozmawiała z Arturem jeszcze czterdzieści pięć minut. I przez ten cały czas unikała jasnego stwierdzenia, że sama również wdała się w romans. Po prostu przemilczała ten fakt, insynuując jednak, że nie była do końca w porządku wobec Ernesta. Pod koniec sesji meżczyzna zgodził się wypisać jej receptę na silniejsze antydepresanty i pożegnał ją słowami:
- Porozmawiamy, kiedy znowu będziesz gotowa.
Miała wrażenie, że on wie, że nie powiedziała wszystkiego co chciała. Zatem skinęła tylko głową i wyszła.

***

Komisariat policji mieścił się niedaleko ruchliwego skrzyżowania. Łatwo można było się tam natknąć na niekompetentnych, lub niecierpliwych kierowców, którzy zakłócali ruch uliczny, pieszych, którzy zawsze przebiegali w niedozwolonych miejscach, zamiast skorzystać z pasów i w końcu: okolicznych pijaczków, wybierających najgorsze z możliwych miejsc na "spacery". Milena Stańczyk obserwowała to wszystko z okna w niewielkim biurze, które dzieliła z dwoma kolegami z pracy. Jeden z nich – analityk, został wezwany do jakiejś pilnej sprawy, zaś drugi – jej partner, Albert Nożyński, siedział przy biurku i próbował trafić pinezką do papierowego kubka po kawie.
Milena wbiła ręce w kieszenie i odwróciła się od okna.
- Stoimy w miejscu – odezwała się wreszcie.
- Ty tak. Ja siedzę. - poprawił ją Albert i uśmiechnął się przekornie.
- Bardzo śmieszne. Wiesz o co mi chodzi... Nie mamy nic. Myślałam, że może ten Baleja okaże się dobrym tropem, ale nie dość, że motyw jest trochę naciągany, to jeszcze był wtedy za granicą. Ciężko o lepsze alibi.
Mężczyzna w końcu oderwał wzrok od kubka i spojrzał na nią.
- Powinniśmy jeszcze raz przyjrzeć się temu Tarnowskiemu.
- O matko, ty znowu o tym. - Milena przewróciła oczami.
Nożyński nie zamierzał jednak odpuszczać.
- Pomyśl tylko. Zniknął obraz, który mu się podobał. Zabito faceta, którego żona mu się podobała...
- Mam nadzieję, że nie podajesz tego w hierarchii ważności – wymamrotała pod nosem.
Zignorował ją i mówił dalej.
- A do tego ten dziwny anonim ze zdjęciem portretu Maciejewskiej.
- Przypominam, że nie było na nich żadnych odcisków palców. Także Tarnowskiego.
- Bo to byłoby zbyt proste – stwierdził. - Ale coś mi w nim nie pasuje. Jestem pewien, że nie mówi nam wszystkiego.
- Moim zdaniem, powiedział aż nadto. Zwłaszcza, kiedy pochwalił się nocą spędzoną z obcą kobietą.
Albert skinął głową. Myślała, że się z nią zgadza, ale uznał jej wypowiedź za dobry argument przeciw Dorianowi Tarnowskiemu.
- No właśnie. Za bardzo zależało mu na tym, żebyśmy go sprawdzili.
- Przesadzasz. Każdemu by zależało, gdyby wisiało nad nim oskarżenie o morderstwo.
Nożyński kiwnął głową nieprzekonany. Milena wierzyła w jego intuicję, ale tym razem nic nie wskazywało na to, by Tarnowski ich okłamał, a więc musieli uznać jego alibi i wykluczyć go z kręgu podejrzanych, który w zasadzie i tak nie istniał. Wiedziała jednak, że jeśli Albert miał rację, z pewnością wkrótce uda mu się to udowodnić. Kiedy na coś się uparł, potrafił wykopać dowody nawet spod ziemi. Chyba, że ich nie było. A ona pierwszy raz zaczęła się poważnie zastanawiać nad tym, czy faktycznie tak jest.

***

Justyna wpatrywała się w niego z przymrużonymi oczami. Dorian gładził dłonią jej nagie plecy i udawał, że nie widzi tego natrętnego spojrzenia. Kobieta musnęła ustami jego wargi, a kiedy ich nie rozchylił, przejechała po nich językiem. Zerknął na nią przelotnie i w końcu przedłużył pocałunek.
- Znowu o niej myślisz? - zainteresowała się.
W jej głosie nie było słychać przygany, ani zazdrości. Była po prostu ciekawa, a przynajmniej wolał tak myśleć.
- Nie – rzucił tylko. Oboje zdawali sobie sprawę, że to nieprawda.
- Co jest w niej takiego wyjątkowego? - zapytała kobieta.
Dorian sam często się nad tym zastanawiał. Łucja była piękną kobietą, ale przecież spotkał już wiele takich w swoim życiu. Najpierw zgonił swoją fascynację na fakt, że była zamężna. Co prawda nie była pierwszą mężatką, z którą sypiał, ale jedyną, która mu się opierała. Dwie wcześniejsze same wepchały mu się do łóżka, znudzone życiem statecznej mężatki, zaniedbywane przez drugie połówki i niezadowolone z pożycia. Ona była inna. Smutna. Zapewniała go, że kocha męża, ale nie wierzył, że jest szczęśliwa. Coś w jej oczach mówiło mu, że jest głęboko zraniona, a kiedy udało mu się ją uwieść, miał pewność. Podejrzewał, że Ernest zdradzał żonę. Być może to dlatego ona postanowiła odpłacić mu tym samym. Bolała go myśl, że w innym wypadku by go odtrąciła. Nie chciał tak myśleć. Wolał wierzyć, że pragnęła go nie mniej niż on jej.
Wciąż jednak nie wiedział, dlaczego tak zawładnęła jego myślami. Kiedy już myślał, że powoli zaczyna się od niej uwalniać, ona musiała pozwolić mu się pocałować. Pocałować! Do tej pory czuł żar na samą myśl o tym. I znowu musiał się rozładować na Justynie. Nie wiedział, dlaczego ich relacja tak się przeciąga. Ale póki kobieta nie wykazywała żadnego zainteresowania nim poza sypialnią, to odpowiadał mu ten układ.
On dzwonił, ona przyjeżdżała i kochali się, a raczej pieprzyli, bo starał się, by nie było w tym za wiele uczucia. Na miejscu Justyny, dałby sobie spokój, ale jej najwidoczniej odpowiadało takie traktowanie, bo zawsze przyjeżdżała. Pozwalała brać mu się od progu. Lubiła, jak wsuwał jej rękę pod spódniczkę, zanim jeszcze drzwi się za nimi zamykały. Sprawdzał, czy założyła majtki. Na spotkania z nim, rzadko to robiła.
Dziś postanowił zacząć od zaspokojenia jej. Zauważył, że to ona zawsze bardziej się stara na początku. Choć raz chciał się jej zrewanżować. Przyszpilił ją do ściany i mocno pocałował, wędrując dłonią pomiędzy jej uda. Była lekko wilgotna, jakby przygotowana na spotkanie z nim. Jednak to wciąż było za mało... Pieścił ją chwilę palcami, a potem zsunął usta niżej, po szyi, na piersi, aż wreszcie ukląkł przed nią i zaczął szukać językiem łechtaczki. Justyna wydawała z siebie ciche jęki, dociskając jego twarz do swojej muszelki. Jego język stawał się bardziej natarczywy, choć momentami leniwy i delikatny. W końcu wsunął jej do środka dwa palce i zaczął zataczać kółka we wnętrzu jej kobiecości. Wygięła się w łuk i kiedy znowu poczuła na nabrzmiałym guziczku jego język, szczytowała. Chwilę potem już ciągnęła go do sypialni, by się odwdzięczyć, a on zastanawiał się, dlaczego nie mógł obsesyjnie zainteresować się nią, skoro ona zawsze była chętna i tak dobrze rozumieli się w łóżku.
- Jest inna – powiedział w końcu, przypominając sobie pytanie Justyny.
- Co to znaczy?
Przestał gładzić ją dłonią po plecach i delikatnie ją z siebie zrzucił, aby wstać. Był nagi, ale nie krępowało go to.
- Mam dużo pracy – rzucił.
- Jest późno. Naprawdę zamierzasz pracować? - spytała Justyna, opierając głowę na łokciu. Wpatrywała się w niego jak urzeczona, chłonąc jego męskość, atletyczną budowę ciała i przystojny profil. On jednak tego nie zauważał.
- Tak, jeśli zamierzasz zadawać głupie pytania – odparł niezbyt uprzejmym tonem.
Wsunął bokserki i sięgnął po telefon. Zauważył, że ma jedno nieodebrane połączenie. Łucja.
- Podobno nie ma głupich pytań. Są tylko głupie odpowiedzi – stwierdziła Justyna.
On jednak jej nie słyszał. Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Chciał poczekać, aż jego kochanka sobie pójdzie, ale nie wiedział ile będzie musiał się wstrzymywać z telefonem do Łucji, a nie chciał za długo zwlekać. Skoro do niego zadzwoniła, to musiało być coś ważnego.
Wybrał jej numer i ruszył w kierunku salonu.
- Zaraz wracam – rzucił do Justyny i zamknął za sobą drzwi sypialni.
Łucja odebrała po trzecim sygnale.
- Wybacz, miałem wyciszony telefon – powiedział na wstępie – Coś się stało?
- Nie, nie... ja... przepraszam, nie chciałam cię niepokoić. Nie wiem, dlaczego zadzwoniłam.
To go zaskoczyło. Zmarszczył brwi i nie zawrócił uwagi na to, że drzwi do sypialni otworzyły się.
- Łucja, daj spokój. Na pewno nie zadzwoniłabyś bez powodu. Co się dzieje?
Kobieta westchnęła głęboko. Po chwili usłyszał drżenie w jej głosie.
- Ja po prostu... nie chciałam być sama. Nie wiem, co sobie myślałam. Przepraszam.
- To aktualne? - zapytał, nie pozwalając jej na dalsze usprawiedliwianie się.
- Co takiego? - odpowiedziała zaskoczona.
- Czy dalej nie chcesz być sama?
Łucja milczała przez chwilę.
- Chyba tak.
- Będę za pół godziny. - powiedział i rozłączył się. Kiedy się odwrócił, zobaczył Justynę opierającą się o framugę.
- To była ona, prawda? - zapytała chłodnym tonem.
Dorian skinął głową.
- Nie masz z tym problemu? - spojrzał na nią tak, jakby jednocześnie sygnalizował jedyną poprawną odpowiedź.
- Nie, skądże. Miłej zabawy – burknęła i odwróciła się na pięcie.
Dorian westchnął. Nie chciał zachowywać się jak palant, ale telefon od Łucji sprawił, że poczuł iskierkę nadziei. Nie mógł tego zaprzepaścić. Postanowił jednak jakoś załagodzić sytuację z Justyną.
- To nie tak. Możesz być pewna, że nie pójdę z nią do łóżka. Ona potrzebuje przyjaciela.
- I dzwoni akurat do ciebie? - prychnęła – Jakoś nie widzę ciebie w tej roli. - Justyna zauważyła, że Dorian odwrócił wzrok. Założyła ramiona na piersi i pokręciła głową z niedowierzaniem – Dla niej jesteś w stanie być tylko przyjacielem, prawda? Wiernym psiakiem, który tylko czeka na telefon i leci z uśmiechem na twarzy do swojej pani.
- Uważaj – Dorian powoli tracił cierpliwość – Zanim powiesz za dużo.
- To ty uważaj. Mnie się tak nie traktuje, rozumiesz? Mogę mieć każdego! - rzuciła ze złością.
Mężczyzna uniósł brwi zaskoczony.
- To co tu robisz? Leć, znajdź własnego wiernego pieska, bo ja, moja droga, nigdy taki nie będę. Ani dla ciebie, ani dla niej, ani dla żadnej innej. Wbij to sobie do tej swojej ślicznej główki i wyjdź z mojego domu, bo inaczej sam cię z niego wyprowadzę.
Justyna patrzyła na niego wściekła, on jednak pozostał obojętny i czekał, aż ta zbierze swoje rzeczy i ruszy do wyjścia.
- Pożałujesz tego – rzuciła na odchodnym.
- Już żałuję – odparł niewzruszony i odprowadził ją wzrokiem do wyjścia. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, odetchnął z ulgą i poszedł do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Zastanawiał się, co się stało, że Łucja go potrzebowała. Wiedział, że wiele kosztowało ją to, by zadzwonić właśnie do niego. Dlatego chyba po raz pierwszy od śmierci Ernesta nie czuł podniecenia na myśl o spotkaniu z nią. Po prostu się o nią martwił. I chciał jak najszybciej się z nią zobaczyć.
Dodał/a: Danielle. w dniu 28-09-2016 - czytano 1198 razy.
Słowa kluczowe: opowiadanie seks zdrada romans Danielle.


Komentarze (5)

Ldnia 2016-09-30 23:22:38.

Dorian i Łucja 😘😘😘
Nigdy tej Justyny nie lubiłam.
Czekam na następną czesc.

L.dnia 2016-09-30 23:23:15.

Cudownie 😊😊

zakochana dnia 2016-10-03 22:12:09.

Kocham to opowiadanie! Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.😍

Jadnia 2016-10-06 15:35:33.

Super czekam na kolejna czesc

Lottednia 2016-10-07 21:02:44.

Czekam na kolejne części i pozdrawiam


Prosimy o nie dodawanie danych osobowych, adresów e-mail, numerów komunikatorów, numerów telefonów itp.

Komentarz do "Oczy w kolorze kłamstw cz. 10"

(pole wymagane)

(pole wymagane)

(pole wymagane)