Oczy w kolorze kłamstw cz.9

Następne dni mijały na przygotowaniach do wystawy. Izabela umówiła się z właścicielem galerii, że wystawa odbędzie się za dwa tygodnie. Do tego czasu wszystko miało już zostać zorganizowane. Izabela wzięła na siebie zaproszenia, Łucja katering i notki do prasy. Dorian cierpliwie woził je w różne miejsca i pomagał załatwić najpotrzebniejsze rzeczy. Jego matka postanowiła zrobić sobie wolne i tak jak zapowiedziała wcześniej – wybrała się do opery. Łucja nie dała się na to namówić i stwierdziła, że najlepiej będzie, jak zostanie w domu i pomyśli nad wystrojem sali oraz rozmieszczeniem obrazów. Dorian postanowił jej pomóc i tak siedzieli w ogrodzie, nanosząc na wirtualny obraz galerii dzieła Ernesta, które na ekranie laptopa, były po prostu białymi prostokątami z zamieszczonymi na nich tytułami.
– Tutaj powinien być mój portret – powiedziała Łucja, wskazując miejsce obok kolumny. – Niemal w samym centrum.
Dorian spojrzał na nią z powagą.
– Jeszcze będzie – powiedział z pewnością, której wcale nie czuł.
– Sam nie wierzysz w to co mówisz. Może nawet jest już zniszczony. Nie był wart więcej od innych. Przynajmniej dla kogoś obcego. Dla Ernesta miał wartość sentymentalną. Dla mnie też.
Dorian sięgnął po kieliszek wina stojący przed nią i podał go jej. Sam siegnął po szklaneczkę leżącą obok niego.
– To tylko obraz. Najważniejsze, że ty wciąż tu jesteś. Bezpieczna, odprężona…
Łucja spojrzała na niego z łagodnym uśmiechem. Chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem ona pierwsza odwróciła wzrok.
– Myślisz, że chodziło mu o mnie? – zapytała.
– Komu? Mordercy? Na pewno nie. O twojego męża pewnie też nie. Ernest nie stwarzał wrażenia kogoś, kto ma takich wrogów. Wydaje mi się, że znalazł się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Może ten ktoś chciał ukraść obraz. Twój, rzucił mu się w oczy, bo jak sama powiedziałaś, zawsze położony był w centrum. Ernest go zauważył, a ten w panice go zabił…
Łucja wpatrywała się w kieliszek wypełniony ciemnym płynem. Wersja Doriana wydawała się prawdopodobna, ale nie wyjaśniała, skąd wzięłoby się u niej zdjęcie dziwnego ołtarzyka, na którym stał jej portret. To nie mogła być przypadkowa zbrodnia. A ona musiała być z nią jakoś powiązana. Wiedziała o tym.
– Muszę się przejść. – powiedziała nagle.
Wstała,a on podniósł się zaraz po niej. Zatrzymała go ręką.
– Zostań. Muszę pobyć chwilę sama. Za dużo wspomnień – wymamrotała i odwróciła się. Poszła na spacer, tak jak ostatnio – między drzewa. Wspaniała kryjówka przed otaczającym światem. Czuła lekki wiaterek znad rzeki Sprewy, ale im gęściej między drzewa wchodziła, tym coraz mniej do niej docierał. Oddychała głęboko, próbując odsunąć od siebie nadchodzący atak paniki. Ostatni raz przechodziła przez coś takiego w dzień ślubu. Jeszcze wcześniej – przed maturami. Wtedy musiała oddychać za pomocą papierowej torby. Teraz na szczęście wystarczyło, że zgięła się w pół i oddychała powoli, ale głęboko, jak po długim biegu.
Chciała powiedzieć Dorianowi o wszystkim. O zdjęciu i swoich podejrzeniach. O profilu psychologicznym sprawcy, który udało jej się utworzyć z dotychczas zebranych informacji. Ale nie mogła. Bała się, że jej nie zrozumie, każe trzymać się od tego z daleka, albo co gorsza uzna, że ma jakąś paranoje i sama stwarza sobie prześladowce. Ale ona wiedziała, że słusznie było czuć niebezpieczeństwo. I dziś, układając plan wernisażu oraz rozkład obrazów, pierwszy raz przyszło jej do głowy, że zabójca Ernesta może się pojawić w galerii. Myśl o tym sprawiała, że robiło jej się niedobrze.
W końcu udało jej się wyrównać oddech. Wyprostowała się i zaczęła iść dalej. Znalazła się na krańcu posesji, więc postanowiła przejść się nad rzekę. Zaczęło się ściemniać, ale ona zdawała się tego nie dostrzegać. Chwilę stała na niewielkim moście, wyobrażając sobie, jak chłodna, a jednocześnie przyjemna musi być rzeka o tej porze roku, zwłaszcza przy rzadko odwiedzanych brzegach. Teraz kręciło się obok niej niewiele osób, ale była pewna, że w dalszych zakątkach, nie było ich prawie wcale. Zapragnęła popływać, ale wiedziała, że to nie jest najlepszy moment. Robiło się coraz ciemniej, a ona zdążyła wypić już dwa kieliszki wina. Nie ufała sobie na tyle, by znaleźć jakiś mało uczęszczany brzeg i wskoczyć do rzeki. Obiecała sobie jednak, że to zrobi. Teraz jednak postanowiła wracać, zanim Dorian, albo co gorsza – Izabela, zaczną się o nią martwić.
Bez problemu odnalazła drogę powrotną i znów znalazła się na szlaku prowadzącym na działkę pani Zosi. Dotarła między znajome drzewa, mimo iż na dworze zapadł już zmierzch i teraz ten gąszcz nie wydawał się już tak przyjazny, jak za dnia. Mimo to w końcu znalazła się obok największej w całym ogrodzie płaczącej wierzby i przystanęła na chwilę, by nacieszyć się tym miejscem i błogim spokojem, jaki ją w nim ogarniał. Bawiła się długimi gałęziami, gładko spływającymi ku ziemi i chłodnymi liśćmi, które uciekały jej przez palce. Nagle usłyszała jakiś ruch. Zesztywniała. To nie był wiatr, a odgłos pękniętej gałązki. Zaczęła się rozglądać i dostrzegła ciemną postać idącą w jej stronę. W pierwszej chwili przeraziła się. Dopiero potem uzmysłowiła sobie, że przesadza. Przecież morderca Ernesta nie pojechałby za nią do innego kraju. Po chwili rozpoznała sylwetkę Doriana. Odetchnęła głęboko. Podszedł do niej marszcząc brwi.
– Gdzie ty się podziewasz? Martwiłem się – powiedział łapiąc ją za ramiona i przyglądając jej się uważnie, jakby chcąc sprawdzić, czy przypadkiem nic jej nie jest.
– Spacerowałam.
– To już wiem, ale może nie zauważyłaś, że zrobiło się ciemno. Chyba powinnaś dawno wrócić do hotelu.
Łucja przewróciła oczami.
– Daj spokój. Jestem cała i zdrowa. Nie musisz mnie niańczyć – mruknęła i odsunęła się od niego.
Dorian złapał ją za rąbek bluzki i zatrzymał w miejscu.
– Chyba jednak muszę. Kto wie, co ci strzeli do głowy. – powiedział poważnie.
Łucja wpatrywała się w niego zdezorientowana, a po chwili skrzywiła się, rozumiejąc o co mu chodzi.
– Myślisz, że chce sobie coś zrobić?
– Nie o to mi chodziło.
– A o co? – zapytała marszcząc brwi – Myślisz, że nie chcę żyć? Może i tak jest. Może nie chcę. Może nie potrafię żyć sama. Ale nie mam odwagi i siły, aby myśleć o tym, żeby ze sobą skończyć. Gdyby Ernest żył i usłyszał o takim pomyśle, chyba sam by mnie zabił za moją głupotę. Jemu ktoś odebrał życie, a ja miałabym swoje skończyć tak po prostu?! Jesteś… Jesteś podły sugerując coś takiego. – wyrzuciła z siebie i uderzyła go w pierś. Potem jeszcze raz, aż w końcu nie panując nad tym, zaczęła okładać go pięściami. Wiedziała, że zachowuje się irracjonalnie, ale nic nie mogła na to poradzić. Czuła ulgę, mogąc wyładować się na nim w ten sposób, a on pozwolił jej na to przez chwilę. Potem złapał ją za ręce i przyciągnął do siebie. Objął ją mocno i nie pozwolił jej się wyrwać. Opadła na niego zmęczona i pozwoliła głaskać się po włosach. Rozpłakała się jak dziecko, a on po prostu stał i tulił ją do siebie, pozwalając pozbyć się gromadzonych od kilku dni emocji.
– Przepraszam – szepnęła w końcu, unosząc głowę. – Nie chciałam.
– Wiem. Ja też nie – odparł i sięgnął dłonią do jej policzka. Patrzył w jej załzawione oczy i walczył ze sobą, by nie wykorzystać tej chwili i po prostu jej nie pocałować. Kiedy jednak rozchyliła wargi, potraktował to jako zaproszenie i pochylił się, by ich usta w końcu się spotkały. Smakowała słodko, jak zawsze. Naparł na nią ze zdwojoną siłą, wygłodniały i zafascynowany tym, jak jej usta ulegają jego sile. Poddała mu się, zaciskając ręce na jego koszuli. W pierwszej chwili myślał, że chce go odepchnąć, ale ona przysunęła się do niego jeszcze bliżej i pozwoliła by mocniej wdarł się do jej ust językiem. Sunął dłońmi po jej ciele, przypominając sobie, jak jedwabista i delikatna jest jej skóra. Jak wrażliwe na dotyk są płatki jej kobiecości, jak jędrne są jej pośladki… Zacisnął mocno oczy, by zwalczyć w sobie pokusę posunięcia się krok dalej. Nie mógł jej przestraszyć. Musiał zadowolić się pocałunkiem. Pocałunkiem, który tylko rozniecił płonący w nim ogień i sprawił, że pożądanie sprawiało mu niemal fizyczny ból. W końcu odsunął się od niej. Sam nie wiedział, jak mu się to udało, ale musiał to zrobić. Inaczej nie mógłby się powstrzymać, zdarłby z niej ubranie i wziął ją tu, przy pierwszym lepszym drzewie, nie zważając na lekki chłód i fakt, że po tym co ją spotkało zasłużyła na więcej czułości…
Łucja spojrzała na niego zamglonymi oczami. Nie wiedział, czy to z podniecenia, czy wciąż płakała. Odsunęła się od niego z zaciśniętymi ustami, które jeszcze przed chwilą tak chętnie ulegały jego pieszczotom…
– Lepiej wracajmy – rzuciła tylko i ruszyła w stronę pensjonatu. Dorian odetchnął głęboko i wbił ręce w kieszenie. Chwilę zajęło mu uspokojenie napiętych mięśni, a potem poszedł za nią, żeby nie tracić jej z oczu. Nie mógł sobie pozwolić na to, by znów zniknęła. Odprowadził ją do pokoju, a potem pożegnał się i poszedł na dół, żeby poprosić panią Zosię o dostęp do barku. Musiał się napić. Kiedy wychodził na dwór, zauważył, że po drugiej stronie budynku, gdzie mieli swoje pokoje, świeci się światło. Zastanawiał się, co Łucja teraz robi. Bał się, że trawiły ją wyrzuty sumienia i miał ochotę pobiec do niej, żeby ją przytulić i zapewnić, że nie zrobiła niczego złego. Ale nie zrobił tego. Zamiast tego cofnął się i poszedł na patio, żeby spokojnie wypić kolejną porcję whisky. Chwilę później zobaczył swoją mamę, wysiadającą z taksówki. Kobieta pomachała mu i już po chwili szła w jego stronę.
– Jak było? – zapytał, posyłając jej wymuszony uśmiech.
– Fantastycznie. Wzruszyłam się jak zwykle… Wiesz, z tą operą jest tak, że zawsze jest jak za pierwszym razem. Znasz to uczucie? – spytała Izabela z błyszczącymi oczami.
Dorian przypomniał sobie pocałunek z Łucją i smętnie skinął głową.
– Aż za dobrze, mamo.

***

Łucja wsiadała do samochodu z ciężkim sercem. Nie chciała jeszcze wracać do domu, ale wiedziała, że nie może cały czas uciekać od codzienności. Zwłaszcza, że przy Dorianie i tak było to niemożliwie. Od pocałunku w ogrodzie, unikała go jak tylko mogła. Załatwiała sprawy związane z wernisażem, albo symulowała migrenę. Raz wymknęła się na samotny spacer, tęsknie patrząc na rzekę, w której obiecała sobie kąpiel. Bała się jednak, że przeciągająca się nieobecność może zostać zauważona, a wtedy Dorian znowu wyjdzie jej naprzeciw i będzie skazana na rozmowę w cztery oczy.
Nie wiedziała co ją podkusiło, by pozwolić mu się pocałować. Czuła po prostu, że to odpowiedni moment. Była tak blisko niego, potrzebowała tej bliskości i dała się ponieść chwili. Nie rozumiała tylko, dlaczego Dorian się od niej odsunął. Myśl, że po prostu się nad nią zlitował, była gorsza niż fakt, że pocałowała kogoś będąc w żałobie. Czuła, że musi porozmawiać z Arturem i w końcu wszystko mu opowiedzieć. Wiedziała, że nie powinna niczego przed nim ukrywać, jeśli faktycznie oczekiwała pomocy, ale bała się, że będzie ją oceniał i w tej ocenie na pewno nie wypadnie dobrze.
Westchnęła ciężko. Nasunęła okulary przeciwsłoneczne i postanowiła udawać, że śpi. Po jakimś czasie nie musiała udawać. Przy akompaniamencie świergotu Izabeli, odpłynęła w błogi sen.

***

W restauracji, jak w każdy weekend, panował spory ruch. Karolina dumnie witała gości przy wejściu, wskazując im wolne, bądź zarezerwowane stoliki. Kiedy zbliżała się pora zamknięcia, odetchnęła z ulgą widząc, że wychodzi już ostatnia para. Czasem trzeba było czekać aż wszyscy goście opuszczą lokal jeszcze długo po godzinie zamknięcia. Dziś jednak wszystko przebiegło bez takich komplikacji. Chciała jeszcze przejrzeć księgi podatkowe, zanim odda wszystko w ręce tego całego Nowakowskiego. Był środek nocy, ale nie chciała tego odkładać na następny dzień. Kiedy i z tym się uporała, była padnięta. Marzyła już tylko o tym, by wrócić do domu, nalać wody do wanny i uraczyć się lampką dobrego, czerwonego wina. Wstała i przeciągnęła się mrucząc cicho pod nosem. Spakowała laptopa i zabrała go ze sobą. Zamknęła biuro i restaurację, a potem ruszyła na parking, gdzie zaparkowany stał jej samochód. Kiedy jechała do domu, zatrzymała się na czerwonym świetle i ziewnęła. Zaczęła się rozglądać, ot tak, bez konkretnego celu i zauważyła znajomą twarz. Przecież to Grzegorz! Wychodził z jakiejś podejrzanej bramy. Przyjrzała się uważniej, mimo iż światło zmieniło się już na zielone. Upewniła się, że nikt za nią nie stoi i wpatrywała się dalej, zaciekawiona tym, że widzi tego sztywniaka na mieście o tej porze. Po chwili zauważyła mały, kolorowy szyld „Purple Swing”. Zamrugała gwałtownie oczami. Być może nazwa była po prostu dwuznaczna, ale jeśli dobrze kojarzyła, był to klub dla swingersów. Dobrze pamiętała, że w zeszłym roku było o tym głośno, ponieważ mieszkańcy okolicy przyszli do niej z petycją, aby podpisała, że nie zgadza się na tego typu instytucję w tej części miasta. Osobiście nie przeszkadzało jej to, ponieważ jej restauracja mieściła się dobry kawałek stąd, poza tym, nigdy nie zaglądała ludziom do łóżka i nie rozliczała ich z tego co robią, bo sama nie chciała być rozliczana. Widać, inicjatywa mieszkańców nie przyniosła żadnych skutków, ponieważ klub miał się całkiem dobrze. Nagle usłyszała klakson.
– No już – mruknęła pod nosem i ruszyła.
Jeszcze długi czas, nawet mocząc się w wannie z kieliszkiem ulubionego chardonnay, rozpamiętywała to co zobaczyła jadąc do domu. Czy to możliwe, że jej nowy księgowy miał także mroczną stronę? Może znalazł się tam przypadkiem? Z drugiej strony, jaki przypadek zmusiłby go do odwiedzenia tego miejsca w środku nocy? Uśmiechnęła się do siebie. Teraz i ona zobaczyła go w nieco krępującej sytuacji. Jeśli dobrze to rozegra, może nawet uda jej się przechylić szalę na swoją korzyść. Upiła łyczek wina i odstawiła kieliszek na półkę. Zanurzyła się w gorącej wodzie aż po końcówki włosów, układając w myślach scenariusz najbliższego spotkania ze spokojnym panem Nowakowskim.

***

Po powrocie do domu, Łucja nie mogła sobie znaleźć miejsca. Długo biła się z myślami, aż w końcu postanowiła, że przyszedł najwyższy czas na to, żeby jechać na cmentarz, na grób Ernesta. Wcześniej nie mogła zdobyć się na odwagę. Wydawało jej się to zbyt nierzeczywiste, żeby w ogóle mogła brać to pod uwagę. Ale wiedziała, że nie może dłużej tego odkładać.
Pojechała do niego, zastanawiając się, czy nie zadzwonić do Natki albo Karoliny, żeby któraś z nich jej potowarzyszyła. W drodze uznała jednak, że musi zrobić to sama. Kiedy dotarła na cmentarz, wydawało jej się, że minęły wieki, zanim była tu po raz ostatni. Bez trudu odnalazła grób swojego męża, który wciąż pokryty był wieńcami. Nie wiedziała co z nimi zrobić. Nie mogły przecież tak leżeć bez końca. Nie chciała jednak ich wyrzucać, więc pozbyła się tylko tych, które już zwiędły, a resztę zapakowała do samochodu, zostawiając na grobie tylko kilka małych wiązanek. Dopiero kiedy skończyła te „porządki”, zdała sobie sprawę, że pod tą nagrobną płytą, zrobioną na zamówienie jej teścia, naprawdę spoczywa ciało jej męża. To samo, obok którego budziła się przez ostatnie lata. Zatkała usta dłonią, by się nie rozpłakać, a potem wzięła głęboki wdech.
– Przepraszam – powiedziała cicho i odwróciła się na pięcie. Nie mogła zostać tam ani chwili dłużej. Jednak nie była na to gotowa. Przeceniła swoje siły…
Niemal biegiem udała się do samochodu, a potem nie oglądając się za siebie, odjechała szybko. Dopiero kilka metrów od domu zdała sobie sprawę, że ręce niemal cały czas zaciskała na kierownicy, aż zbielały jej knykcie. Zwolniła i odetchnęła głęboko. Dopiero wtedy spostrzegła jakąś kobietę, która stała pod jej bramą i uważnie przyglądała się posesji. Drgnęła, kiedy Łucja pilotem otworzyła bramę. Wtedy kobieta przeniosła swoje spojrzenie na nią. Łucja chwilę się jej przyglądała, potem stwierdziła, że nigdy wcześniej jej nie widziała, więc to pewnie jakaś akwizytorka. Wjechała na plac i kiedy wysiadła z samochodu, zauważyła, że kobieta z wahaniem idzie w jej stronę.
– Dzień dobry – odezwała się Łucja, patrząc na nią z zaciekawieniem.
– Dzień dobry – odparła kobieta, również się jej przyglądając.
Łucja próbowała sobie przypomnieć, czy na pewno jej już gdzieś nie widziała, ale krótko obcięta brunetka wydawała jej się zupełnie obca.
– Nie chciałabym pani przeszkadzać… Ale ja… Właściwie to szukam Ernesta. Podobno tu mieszka – powiedziała kobieta.
Łucja zamarła. To nie mogła być akwizytorka. Zmarszczyła brwi i odetchnęła głęboko.
– Kim pani jest? – spytała po prostu.
– Przyjaciółką – odparła tamta.
Łucja oblizała wargi. Skoro była przyjaciółką jej męża, to dlaczego ona jej nie znała? I dlaczego nikt inny nie przekazał jej, że Ernest nie żyje?
– Doprawdy? Nigdy o pani nie słyszałam – powiedziała Łucja.
– Och, pani jest jego żoną, prawda? – kobieta wydawała się zmieszana. – Przepraszam, nie chciałam zawracać pani głowy. Chodzi o to, że muszę z nim pilnie porozmawiać. Nie mogę się z nim skontaktować, a to naprawdę ważne, bo…
– Byłam jego żoną – przerwała jej nagle Łucja – Ernest odszedł – dodała cicho.
– Od pani? – kobieta wydawała się szczerze zaskoczona. W jej oczach pojawił się dziwny blask, którego Łucja nie potrafiła zrozumieć.
– Nie, on… Nie żyje. Ernest został zamordowany. – powiedziała Łucja i zamrugała gwałtownie, by odgonić napływające do oczu łzy. Nie zamierzała płakać przy obcej kobiecie. W ogóle nie zamierzała z nią rozmawiać, ale jej pojawienie się, przywołało nie tylko smutne wspomnienia, ale także wzbudziło ciekawość.
– Nie żyje? Zamordowany? Ernest? – kobieta przyłożyła rękę do serca i pokręciła przecząco głową, jakby chciała wyrzucić z głowy to co usłyszała. – To niemożliwe. Pani kłamie!
Łucja poczuła się tak, jakby dostała w twarz. Wyprostowała się gwałtownie i spojrzała na nią chłodno.
– Chciałabym. Ale zabito mi męża. Myśli pani, że mogłabym sobie to wymyślić? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku domu, w nadziei, że ta obca baba sobie pójdzie.
– Proszę poczekać! – krzyknęła za nią, ale Łucja nawet się nie odwróciła. Była wściekła.
Kobieta jednak dogoniła ją i złapała za ramię w chwili, w której Łucja otwierała drzwi.
– Proszę mnie tak nie zostawiać. Proszę mi opowiedzieć, jak to się stało. Błagam. – poprosiła.
Łucja zauważyła, że z dużych brązowych oczu ściekają łzy. Wiedziała już, że Ernest był dla tej kobiety ważny.
– Kim pani jest? – spytała po raz kolejny.
– Wszystko pani opowiem, tylko proszę ze mną porozmawiać.
Po krótkiej chwili wahania, Łucja wpuściła ją do środka. Kiedy znalazły się w kuchni, kobieta miała wielką ochotę wydusić ze swojego gościa prawdę i dowiedzieć się kim jest i skąd znała Ernesta. Mimo to, najpierw zaproponowała jej kawę, a kiedy wreszcie miały przed sobą filiżanki z aromatycznym płynem, Łucja opowiedziała dziewczynie co stało się z Ernestem.
– Wciąż szukają sprawcy. Nic więcej nie wiem – powiedziała na koniec i uciekła spojrzeniem w bok. Próbowała nie myśleć o tym, co zobaczyła po przyjściu do galerii i przez jakie piekło musiała przejść wtedy i potem. Nie chciała też zastanawiać się nad tym, czy Ernest cierpiał. Nie mogła. Ani teraz, ani potem.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała kobieta i schowała twarz w dłoniach.
Uspokoiła się dopiero po kilku minutach. Łucja podała jej chusteczkę i zaczęła się w nią wpatrywać wyczekująco, bo zgodnie z umową, miała jej wyjaśnić kim jest i po co chciała rozmawiać z Ernestem.
– Mam na imię Zuza – powiedziała w końcu.
– Łucja – odparła odruchowo kobieta.
– Wiem o tym – Zuza uśmiechnęła się blado. – Nawet nie wiesz ile o tobie słyszałam.
– To dziwne, biorąc pod uwagę, że ja o tobie wcale – Łucja nie mogła powstrzymać się od komentarza.
Zuza smutno pokiwała głową.
– Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. – westchnęła przeciągle i spojrzała na swoją rozmówczynie ze zbolałym wyrazem twarzy.
– Po prostu. – Łucja wzruszyła ramionami. Już wiedziała. Może nawet wiedziała w chwili, kiedy kobieta oznajmiła jej, że jest „przyjaciółką” Ernesta.
– Ernest i ja… byliśmy kochankami. – Zuza zaczerpnęła tchu, a kiedy zorientowała się, że Łucja nie zamierza się odezwać, ze świstem wypuściła powietrze i zaczęła mówić dalej. – Dawno temu. Minęły prawie dwa lata. Od tamtej pory nic nie było. – powiedziała tonem usprawiedliwienia.
Łucja milczała jeszcze chwilę, a potem z kamiennym wyrazem twarzy rzuciła:
– A jednak jesteś tu. Dlaczego?
Zuza spuściła głowę i zaczęła bawić się rąbkiem spódnicy.
– Ernest co miesiąc przesyłał mi pieniądze. Teraz przestał. Chciałam dowiedzieć się, dlaczego. Nie odbierał telefonu. Nie odpowiadał na esemesy i maile. Musiałam tu przyjść.
Łucja zmarszczyła brwi.
– Dlaczego wysyłał ci pieniądze? Nie rozumiem.
Była naprawdę zaskoczona. Próbowała sobie przypomnieć, czy zauważyła jakieś tajemnicze przelewy z ich wspólnego konta, ale niczego takiego nie pamiętała. Uznała, że to niemożliwe. Gdyby od niemal dwóch lat Ernest przesyłał komuś pieniądze, na pewno by się zorientowała.
– Umówiliśmy się, że będzie mi przesyłał miesięcznie pół tysiąca. Potrzebowałam tych pieniędzy.
– Szantażowałaś go? Straszyłaś, że o wszystkim mi powiesz? – Łucja wstała, nie mogąc dłużej usiedzieć w miejscu.
Boże. Nie dość, że wpuściła do domu obcą kobietą, to jeszcze okazało się, że to była kochanka jej męża i do tego naciągaczka!
– Nie, to nie tak! – zapewniła Zuza również wstając. – To nie tak… On sam zaproponował pomoc. Nigdy go o nic nie prosiłam. Wiedziałam, że jest żonaty, od samego początku wiedziałam. Mówił mi o tobie. Z góry zaznaczył, że bardzo cię kocha i nigdy cię nie zostawi… A ja się na to godziłam, bo… zakochałam się w nim. Był inny niż wszyscy. Czarujący, miły, kulturalny… Skradł mi serce pierwszym uśmiechem. – Zuza przygryzła wargi by się nie rozkleić. – Kiedy się zorientował, odszedł. Powiedział, że nie chce mnie bardziej skrzywdzić, więc musimy się rozstać. Powiedział, że musi poświęcić ci więcej czasu, bo przeze mnie cię zaniedbał… Zostawił mnie, a ja nie miałam pretensji, bo przecież od początku wiedziałam, że tak będzie. Byłam zwykłą kelnerką. Kiedy zwrócił na mnie uwagę, myślałam, że to niemożliwe, że to jakiś film. Ale okazało się, że nie będzie happy endu. Po pierwszej nocy powiedział, że ma żonę, którą bardzo kocha. Więc kiedy faktycznie mnie zostawił, mogłam mieć pretensje tylko do siebie… Obiecałam sobie, że więcej się do niego nie odezwę, ale… – Kobieta spojrzała bezradnie na Łucję – Ale musiałam mu powiedzieć, że jestem w ciąży.
Łucja wpatrywała się w nią oszołomiona. Poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. Usiadła z powrotem na krześle i przeczesała włosy palcami.
– To niemożliwe – szepnęła tylko.
To nie mogła być prawda. Ernest nie mógł jej tego zrobić. Nie mógł mieć dziecka z inną kobietą. Nie po tym, jak ciągle odsuwał od siebie myśl, że mógłby mieć dziecko z nią, z Łucją. A może właśnie dlatego? Może nie chciał mieć z nią dziecka, bo miał już jedno z kimś innym?
Serce zakuło ją w piersi na tę myśl. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak rozczarowana jak w tej chwili. Miała ochotę coś rozbić, zniszczyć, a jednocześnie schować się w mysiej dziurze i płakać, tak długo, aż w końcu zabrakłoby jej łez.
– Ile ma wasze dziecko?
– Sześć miesięcy. To dziewczynka. Ania. – powiedziała Zuza z drżącym uśmiechem.
Łucja wstała, wyszła na chwilę z kuchni i wróciła z plikiem banknotów.
– Weź to – powiedziała, wciskając kobiecie trochę ponad tysiąc złotych – I idź już, proszę.
– Och, nie mogę, naprawdę… – Zuza próbowała oddać jej pieniądze, ale Łucja odsunęła się.
– To córka Ernesta. Niech to będzie prezent – powiedziała z wysiłkiem i ruszyła w kierunku drzwi, mając nadzieję, że Zuza pójdzie za nią.
– Dziękuję – powiedziała kobieta wychodząc.
Łucja miała nadzieję, że nigdy więcej się nie spotkają. Rzuciła jej ostatnie spojrzenie, a potem szybko zamknęła drzwi. Oparła się o nie i osunęła na ziemię, całkowicie pogrążając się w rozpaczy.

Dodał/a: Danielle. w dniu 7-09-2016 – czytano 1128 razy.
Słowa kluczowe: opowiadanie seks zdrada romans Danielle.

Komentarze (1)

L.dnia 2016-09-11 09:24:12.

Jakie emocje
Jestem pod wrażeniem

Prosimy o nie dodawanie danych osobowych, adresów e-mail, numerów komunikatorów, numerów telefonów itp.

Komentarz do "Oczy w kolorze kłamstw cz.9"

(pole wymagane)

(pole wymagane)

(pole wymagane)

Leave a Reply

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.