Oczy w kolorze kłamstw cz. 8

Kobieta objęła go ramionami za szyję i pochyliła się, by móc musnąć ustami jego opalony kark. Nie zareagował, ale nie zniechęciło jej to zbytnio. Wręcz przeciwnie, zaczęła poczynać sobie śmielej. Przeciągnęła po jego nagich plecach długim, spiczastym paznokciem i zrobiła krok do przodu, tak by wreszcie stanąć naprzeciwko niego.
- Próbuję pracować – burknął cicho, obrzucając ją jednak zaciekawionym spojrzeniem.
- Nie przeszkadzaj sobie – odparła i klęknęła naprzeciwko niego.
Był nagi, więc bez przeszkód wzięła jego penisa w dłoń. Od razu było wiadomo, co się za chwilę stanie. Jej ręka wykonała kilka płynnych ruchów, a wtedy kobieta pochyliła się i czubkiem języka zaczęła zataczać koła na już wilgotnej główce. Upajała się jego smakiem. Lubieżnie oblizała usta i rozchyliła je, by móc wsunąć go głęboko do środka. Mężczyzna automatycznie wsunął jej rękę we włosy i dociskał jej głowę niżej, wchodząc w gardło coraz głębiej...
- Lubisz to, prawda? - szepnęła, przyspieszając ruchy dłonią i odrywając się na chwilę od naprężonego członka. Pieściła go w ten sposób, co jakiś czas ponownie wkładając sobie go w wilgotną szczelinę między zębami. Chciała, by skończył w jej ustach, on jednak miał co do niej inne plany. W pewnym momencie oderwał ją od siebie i złapał za ramię, by unieść do góry. Potem posadził ją sobie tyłem na kolanach i nadział na sterczącego członka. Była gotowa, jak zwykle. Trzymając ją za biodra sprawiał, że opadała na niego rytmicznie, wpuszczając go coraz głębiej. Gdy ujeżdżał ją w ten sposób, sięgnął po jej rękę i skierował do przodu, na zwilgotniałą łechtaczkę. Chciał, by sama się dotykała, ale nie mógł odmówić sobie przyjemności pokierowania nią. Znacząco ją wyprzedzał, a nie chciał kończyć bez niej. Kobieta wydawała coraz to głośniejsze jęki, wijąc się na tyle, na ile pozwalała jej ta pozycja. Kiedy zadowalała się sama, wrócił na chwilę ręką do jej bioder, a potem przeniósł ją na jej pierś i szyję. Lekko zacisnął na niej swoją rękę. Z jej gardła zaczął dobiegać lekko świszczący oddech i przekleństwa. Uśmiechnął się i zabrał rękę. Oboje doszli niemal równocześnie. Kobieta opadła na niego wycieńczona. Zagarnął jej włosy na jedną stronę i pocałował w szyję, czując na wargach słonawy smak jej potu.
- Teraz naprawdę będę musiał popracować – powiedział po chwili.
Justyna westchnęła.
- Powiedz po prostu, że chcesz się mnie pozbyć – odparła niewzruszona.
Jego klatka piersiowa zadrżała lekko od śmiechu.
- Czuj się jak u siebie. Tylko już mi nie przeszkadzaj – powiedział i klepnął ją delikatnie w udo.
- Jak chcesz – mruknęła i wstała.
Stanęła przed nim naga, zaróżowiona od seksu i pieszczot.
- Zrobię sobie kawę i spadam. Podoba mi się twój ekspres.
- Nie krępuj się – powiedział i znów nie zawracając sobie głowy ubieraniem się, wrócił do studiowania raportu za ostatni kwartał. To nie był dobry moment na pracę. Jednak nie miał wyboru. Przed wyjazdem chciał dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Sam nie wiedział, dlaczego postanowił do niej zadzwonić. Normalnie nie zrobił by tego. Po wspólnie spędzonej nocy, zmyłby jej numer telefonu z lustra i zapomniał. Jednak po spotkaniu z policją, postanowił na wszelki wypadek go zachować. Nie wiedział jeszcze, że tym "wypadkiem" będzie kilka szklaneczek szkockiej i silna potrzeba pójścia do łóżka z jakąś kobietą. A to wszystko po to, by zapomnieć o tej jednej, jedynej, która z jakiegoś powodu wniknęła w jego umysł tak głęboko, że nie mógł się jej pozbyć... Wydawało mu się, że opanował już żądzę posiadania jej. Tragiczne okoliczności, jakie niedawno miały miejsce, sprzyjały temu, by trzymać się od niej z daleka. A jednak, jak tylko ją zobaczył, nawet w tak kiepskiej formie, nie marzył o niczym innym, jak tylko o tym, by przyciągnąć ją do siebie, pocałować głęboko i sprawić, by choć na chwilę zapomniała o wszystkich swoich problemach. Wiedział jednak, że ona by tego nie chciała. Dlatego robił wszystko, by wyrzucić z pamięci jej zapach, kuszący smak skóry, miękkość ust... Dlatego też zadzwonił do Justyny. A ona nie bacząc na to, że jest środek nocy, po prostu do niego przyjechała. Kiedy otworzył jej drzwi, bez słowa zarzuciła mu ramiona na szyję i pozwoliła wciągnąć mu się do środka, nie przerywając pocałunku. Przyparł ją do ściany i chwilę mocując się z zapięciem jej dżinsów, zsunął je na tyle, by móc sięgnąć ręką do jej kobiecości. Była wilgotna, zupełnie, jakby tylko czekała na to, aż wejdzie w nią i zaprowadzi na szczyt ekstazy. Posiadł ją szybko, niemal z chłodem, którego potem żałował. Jej to jednak nie przeszkadzało. Oplatała nogami jego biodra, cicho jęcząc i wypowiadając jego imię. Dyszał ciężko, gdy poczuł, że dochodzi i nie zastanawiał się nad tym, czy i ona osiągnęła spełnienie. Dopiero za drugim razem, kiedy poszli razem pod prysznic, wynagrodził jej swoją nieczułość. Pieścił ją długo i leniwie, aż w końcu błagała by przestał i wziął ją tu i teraz.
Czuł, że mógłby ją polubić. Na tym polu, dogadywali się idealnie. Bał się jednak, że jej, tak jak niektórym poprzednim kobietom w jego życiu, w końcu przestanie to wystarczać.
- Proszę – podała mu kawę i przysiadła na biurku.
- Dziękuję – odparł zaskoczony i sięgnął po parujący kubek. Otarł się o jej smukłe, opalone udo i zauważył, że lekko się do niego uśmiechnęła.
- Nad czym pracujesz? - zainteresowała się.
Wzruszył ramionami.
- Muszę przeanalizować nudny raport. Ten i kilka innych – dodał z westchnieniem.
- Skąd ten nawał obowiązków?
- Wyjeżdżam na kilka dni za granicę. Nie wyrwę się, jeśli tego nie skończę – przyznał.
Justyna wydawała się zaciekawiona.
- Za granicę? Służbowo?
- Poniekąd – wymamrotał i odstawił kubek – Pomagam przy organizacji wystawy.
Kobieta zamyśliła się chwilę i odgarnęła włosy do tyłu, jednocześnie prostując się i eksponując dekolt. Ten gest był bardzo urzekający, ale na wspomnienie wystawy, od razu przyszła mu do głowy Łucja i nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Jej kolejne słowa, przywróciły go do rzeczywistości.
- Czy to ma coś wspólnego z zabójstwem tego malarza?
Spojrzał na nią marszcząc brwi.
- Skąd o tym wiesz?
Parsknęła.
- Sam przysłałeś do mnie policjantów.
Westchnął ciężko. Nie przypuszczał, że wprowadzą ją w szczegóły. Myślał, że potwierdzą jedynie jego alibi. Nie zamierzał w ogóle poruszać tego tematu, bo bał się, że jego ciekawość mogłaby zostać źle zinterpretowana.
- Chcieli wiedzieć, gdzie byłem, kiedy to się stało – przyznał niechętnie.
- Dlaczego? Jesteś o coś podejrzany? - zapytała pochylając się w jego stronę.
Uśmiechnął się i pociągnął ją za rękę tak, by siadła mu na kolanach.
- Boisz się? - zapytał wodząc palcem po jej szyi i obojczyku.
- Może – odparła odchylając się.
Dorian westchnął i zabrał rękę.
- Przed zabójstwem Ernesta, malarza o którym wspomniałaś, interesowałem się jednym z jego obrazów. Tym samym, który potem skradziono. To dlatego mnie sprawdzali. Ale jak sama wiesz, byłem wtedy z tobą.
Kobieta uśmiechnęła się.
- Tak właśnie im powiedziałam. Podobno mówiłeś im, że spotkaliśmy się w barze około dwudziestej drugiej, a wcześniej siedziałeś sam.
Dorian zesztywniał. Wiedział do czego dziewczyna zmierzała. Skinął tylko głową.
- Faktycznie spotkaliśmy się chwilę po dwudziestej drugiej... - ciągnęła – Ale wcześniej cię tam nie było. Zauważyłam cię od razu jak przyszedłeś.
Dorian zmarszczył brwi.
- Może faktycznie przyszedłem później. Byłem już wstawiony i przyjechałem taksówką. Jeśli tak cię to męczy, to dlaczego nie powiedziałaś o swoich wątpliwościach policji? - zapytał siląc się na lekki uśmiech.
Justyna odpowiedziała tym samym, a potem nieznacznie się nad nim pochyliła.
- Dlatego – mruknęła wpijając się w jego usta.

***

Łucja wpatrywała się w okrągły przycisk do papieru, który zdobił biurko jej rozmówcy. Czuła się dziwnie, siedząc naprzeciwko niego. Czuła, że jest po niewłaściwej stronie. Cisza przedłużała się, a ona zapomniała już, o co właściwie zapytał ją Artur. Zamrugała gwałtownie oczami i spojrzała na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy.
- Przepraszam. O co pytałeś?
Mężczyzna uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Wyglądał na miłego faceta. Był może z dziesięć lat od niej starszy. Zapuszczał brodę i miał pogodne, brązowe oczy.
- Pytałem, czy czujesz się gotowa na podjęcie terapii.
Westchnęła.
- Szczerze mówiąc: nie wiem. Wydaje mi się, że to może mi pomóc, ale z drugiej strony... - splotła dłonie i zaczęła wykręcać sobie palce. Bała się, że zaraz puszczą jej hamulce i znów zacznie płakać. - Chyba wciąż nie umiem o tym mówić.
- Nie musimy o tym mówić, jeśli nie chcesz. Możemy porozmawiać o czymś innym.
- Na przykład? Czy jest coś, co może być bardziej zajmujące od śmierci męża? - zapytała.
- Tego nie powiedziałem. Ale sama przyznaj, kiedy ostatnio rozmawiałaś o czymś błahym? O czymś, co daje ci radość, a nie tylko smuci?
Łucja zaczęła się zastanawiać. W końcu doszła do wniosku, że było to dawno, jeszcze przed śmiercią Ernesta. Pokręciła tylko głową.
- No właśnie. Opowiedz mi o sobie. Co lubisz robić?
Kobieta westchnęła. Rozumiała, że psychiatra się stara, ale nie była pewna, czy taka rozmowa w ogóle w czymkolwiek jej pomoże. Zastanawiała się, czy jej pacjenci czują to samo.
- Nie możesz po prostu wypisać mi recepty, czy coś? - zapytała patrząc na niego wyczekująco.
Uśmiechnął się delikatnie. Zgodziła się iść do specjalisty, pod warunkiem, że będzie to ktoś, kto da jej receptę na jakieś prochy, po to, by miała poczucie, że warto jednak codziennie rano wstawać z łóżka. Na razie tego nie czuła.
- Oczywiście, że mogę. Jednak nie wiem, w jakim stanie aktualnie się znajdujesz i jakie są twoje potrzeby. To tak, jakbyś poszła do lekarza i nie mówiąc co ci jest, poprosiła o silny antybiotyk.
Łucja odchyliła się na fotelu i przejechała dłonią po włosach. Oczywiście miał rację. Długo zastanawiała się co powiedzieć. Arturowi jednak nie przeszkadzało milczenie, nie ponaglał jej.
- Lubię swoją pracę. Lubię mieć poczucie, że komuś pomagam. Mam cel i staram się go realizować – mówiła. W miarę jak wylewała z siebie słowa, zauważyła, że opowiada z coraz większym entuzjazmem. W pewnym momencie zaczęła opowiadać o Erneście. O tym, jak na początku nie podobało mu się, że chce być niezależna, ale z czasem zaczęło mu to imponować. Mówiła, jak sama wspierała go w jego pracy, jak pomagała mu złapać natchnienie i poprawić humor, gdy nie mógł stworzyć niczego nowego i świat na trochę o nim zapominał. W końcu zaczęła mówić o swoim małżeństwie. O tym, jak było cudownie. Posmutniała, gdy uzmysłowiła sobie ponownie, że ta sielanka nigdy nie wróci. Że jej małżeństwo już nie istnieje, a ona nie jest już żoną, lecz wdową. Czuła gorycz w swoim głosie, gdy mówiła o człowieku, który zabił jej męża. Mówiła i mówiła, a Artur po prostu słuchał, podając jej chusteczki. Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła płakać. Przestała mówić. Musiała się uspokoić.
- Nie bój się płakać. Płacz jest dobry. Pomaga się oczyścić – powiedział Artur.
Spojrzała na niego z bladym uśmiechem.
- Ostatnio nie robię niczego innego – stwierdziła – bez przerwy się oczyszczam.
- I dobrze. Nie ma nic gorszego od melancholii. To nieprzepracowana żałoba. Nie pozwól, by cię dosięgnęła. Od niej znacznie trudniej się uwolnić.
Łucja odetchnęła głęboko i oparła brodę na zaciśniętej pięści.
- To co według ciebie mam zrobić? Usiąść i płakać? - zapytała, pamiętając, że już na początku sesji przeszli na "ty".
- Skądże. Sama mówiłaś, że lubisz mieć cel. Znajdź go. Znajdź cel, który pozwoli ci zregenerować siły i normalnie żyć.
- Nie mogę żyć bez męża.
- Musisz się tego nauczyć.
Godzina minęła i sesja wreszcie dobiegła końca. Łucja wyszła z gabinetu Artura na drżących nogach. Czuła się jak po maratonie, była kompletnie wykończona. Chciała zaszyć się w domu i pomyśleć o tym, co powiedział jej psychiatra. Potem jednak stwierdziła, że skoro już wyszła z domu, to nie powinna tak szybko do niego wracać, zwłaszcza, że tam wszystko przypominało jej Ernesta. Dlatego zamiast skierować się na parking, poszła przed siebie. Zauważyła niewielką kawiarenkę, więc postanowiła wstąpić na kawę. Nie była głodna, ale kelnerka tak bardzo zachęcała ją do kawałka ciasta, że w końcu uległa. W oczekiwaniu na zamówienie, wyciągnęła swój notes z torebki i na jednej z pustych stron napisała wielkimi, drukowanymi literami: MOJE CELE.
Skreśliła pod tym napisem nieco mniejszą jedynkę i zastanawiała się, co pod nią napisać. Kelnerka postawiła przed nią parującą filiżankę białej kawy i talerzyk z ciastem czekoladowym. Łucja uśmiechnęła się do niej delikatnie i podziękowała skinieniem głowy. Potem wróciła do swoich notatek, a raczej ich braku. Za radą Artura, zaczęła się zastanawiać, co mogłoby sprawić jej radość. W końcu zaczęła notować.
1. Wrócić do pracy.
2. Zorganizować wystawę dla Ernesta.
3. ...
I nagle pustka. Zabrakło jej celu. Liczba trzy, to liczba doskonała - słyszała to wiele razy. Dlaczego więc nie potrafiła wymyślić trzeciej rzeczy, która pomoże jej zregenerować siły i opuścić swoją skorupę? Nagle zrozumiała, że jest jeszcze jedna rzecz, która może jej pomóc uniknąć melancholii i wyrwać się z depresji.
3. Znaleźć mordercę Ernesta.
Podkreśliła to zdanie kilkakrotnie i zamknęła notes. Jeśli kiedykolwiek miała się poczuć lepiej, to tylko wtedy, kiedy zobaczy tego zwyrodnialca za kratami.

***

Czas leciał nieubłaganie wolno i choć z początku Łucji to przeszkadzało, teraz żałowała, że nadszedł dzień wyjazdu do Berlina. Firma transportowa załadowała obrazy Ernesta do samochodu ciężarowego, a ona i Izabela nadzorowały, by wszystkie skrzynie i specjalne pokrowce zostały ustawione w odpowiedni sposób.
- Niektóre ramy mają kilkadziesiąt lat! - mówiła Izabela – Były sprowadzane na zamówienie. Ostrożnie, błagam!
- Nie denerwuj się tak, mamo. Panowie na pewno wiedzą co robią – usłyszały nagle. Obie kobiety odwróciły się jednocześnie. Dorian podszedł do Izabeli i pocałował ją lekko w policzek.
- Łatwo ci mówić. Te obrazy to lata pracy Ernesta – powiedziała – Muszę się nimi opiekować jak dziećmi.
- Urocze porównanie, zważywszy na to, że mówisz do własnego syna – mruknął mężczyzna, ale uśmiechnął się przy tym lekko.
- Och, wiesz o co mi chodzi – kobieta machnęła ręką i podeszła do kierowcy, który ogłosił, że zapakowali ostatni obraz.
Dorian przeniósł spojrzenie na Łucję i spoważniał. Wyglądała nieco lepiej, choć wciąż miała wielkie wory pod oczami, których nie udało się zakryć makijażem. W dodatku miała na sobie czarną marynarkę i spódnice w tym samym kolorze, które dodatkowo podkreślały bladość jej skóry. Zmarszczył brwi, wyraźnie zmartwiony.
- Witaj, Łucja. Jak się trzymasz?
- W porządku, dziękuję – odparła grzecznie i założyła za ucho pasemko włosów, które wysunęło się z niedbałego koka na czubku głowy.
- Zapakuję walizki – zaproponował, widząc ich bagaż przy wejściu do galerii. Obie przyjechały taksówką, ponieważ Dorian musiał coś jeszcze załatwić i nie mógł po nie przyjechać. Kiedy się odwrócił, Łucja zauważyła na jego szyi delikatne zaróżowienie, które wyglądało jak ślad po ugryzieniu. Szybko odwróciła wzrok. Nie chciała się przypatrywać, żeby czegoś sobie nie pomyślał, ale na myśl, że zrobiła mu to jakaś inna kobieta, poczuła się dziwnie. Odchrząknęła zakłopotana.
- Za kilka minut możemy jechać. Obrazy zostaną przetransportowane prosto do magazynu galerii, w której odbędzie się wystawa. My tymczasem udamy się do hotelu. Zarezerwowałam nam pokoje w pensjonacie mojej znajomej. Spodoba ci się. To malownicza okolica, oddalona od centrum.
- Może powinnam przenieść się gdzieś bliżej galerii? Wolę trzymać rękę na pulsie – oznajmiła Łucja. Na myśl o tym, że miała spać w pokoju, za którego ścianą znajdował by się Dorian, czuła się jeszcze bardziej nieswojo.
- Daj spokój. Nic złego się nie stanie. Ty też musisz mieć coś z tego wyjazdu. W końcu się zrelaksujesz. - stwierdziła Izabela i odeszła, nie przyjmując dalszych argumentów.
Łucja westchnęła i poszła za nią. Pospiesznie wsunęła się na fotel z tyłu, tak by Izabela siadła z przodu obok syna. Na początku w ogóle się nie odzywała. Potem Izabela próbowała wciągnąć ją w rozmowę na temat słynnej berlińskiej opery, w której w bliskim czasie miało być wystawiane "Romeo et Juliette". Izabela bardzo chciała pójść, choć widziała tę operę już dwa razy. Mimo to, tak bardzo ją pokochała, że po prostu musiała co jakiś czas do niej wrócić. Łucja nie miała ochoty na operę. W dodatku taką, w której na końcu bohaterowie giną. Najpierw biedny Romeo, który myśli, że jego ukochana już wyzionęła ducha, a potem sama Julia, która niespodziewanie ożywa, ale widząc swego oblubieńca martwego, również popełnia samobójstwo. Izabela zdała sobie sprawę, że zabieranie jej na tą sztukę to faktycznie kiepski pomysł, więc poprosiła ich, by zorganizowali sobie jakoś czas, podczas gdy ona pójdzie do opery sama. Dorian posłał jej w lusterku krótkie spojrzenie, a ona szybko odwróciła wzrok. Nie zamierzała zostawać z nim sama. Wolała zaszyć się w pokoju i zdrzemnąć parę godzin albo po prostu leżeć w łóżku bez życia, jak to miała w zwyczaju.
Po jakimś czasie zrobili postój i zatrzymali się na stacji. Kiedy wracali do samochodu, Izabela ulokowała się z tyłu. Łucja nie wiedziała, co powiedzieć, by jednak zamieniły się miejscami, więc potulnie usiadła z przodu. Może przesadzała. W końcu Dorian nie zachowywał się nieprzyzwoicie i w ogóle nie dawał po sobie poznać, że cokolwiek ich kiedyś łączyło i mają jakiś wspólny sekret. Mimo to, kilka razy złapała go na tym, jak zerka na jej odkryte uda. Na nieszczęście, jej spódnica podwijała się do góry, kiedy siadała i nie mogła nad tym zapanować. Postanowiła jednak całkowicie to zignorować. Kiedy po paru godzinach przerywanych krótkimi postojami w końcu dojechali na miejsce, cała trójka była wyczerpana. Głównie Dorian, który nie chciał zamienić się miejscami i cały czas prowadził.
- Boisz się o swój samochód? - zapytała Łucja żartobliwie.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Trochę. Ziewasz częściej ode mnie. Lepiej się prześpij.
Posłuchała go i chyba na chwilę się zdrzemnęła. Obudziła się, gdy byli już w Niemczech. Kiedy dojechali do pensjonatu, marzyła już tylko o prysznicu.
Izabela miała rację. Hotelik odseparowany o miastowego zgiełku prezentował się malowniczo. Z okna jej pokoju na piętrze, widać było w oddali Sprewę. Pensjonat otoczony był zadbanym ogrodem, gdzie znajdowało się mnóstwo kwiatów, przydających koloru zielonej polance. Drzewa, głównie płaczące wierzby, topole i dęby, położone nieco dalej, stawały się coraz gęstsze i zachęcały do tego, by pospacerować i sprawdzić, czy ta gęstwina niesie za sobą jakąś tajemnicę. Łucja westchnęła. Ten wyjazd był jej potrzebny i dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo. Obiecała sobie długi spacer wzdłuż Sprawy i oczywiście w ogrodzie. Najpierw jednak musiała wziąć prysznic i chwilę się zdrzemnąć. Podróż okropnie ją wykończyła.

***

Strugi zimnej wody pozwoliły mu się odprężyć i ostudzić rozpalone ciało. Oparł czoło o chłodne kafelki i pozwolił, by lodowaty strumień uderzył w jego plecy. Zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. Okręcił się ręcznikiem w pasie i wciąż mokry, opuścił łazienkę. Woda skapywała na puszysty dywan, ale nie przejmował się tym. Bardziej zajmowała go myśl, że Łucja była tuż obok. Cała trójka miała osobne pokoje. Jakimś cudem on i Łucja ulokowani byli na tym samym piętrze, mieli nawet wspólny balkon. Jego matka dostała pokój na parterze, z wyjściem na ogród, czyli taki, jak zawsze. Uważał, że los chce sobie z niego zakpić i celowo prowokuje go do myślenia o tej kobiecie. Żałował, że nie wziął ze sobą Justyny. To byłoby głupie zagranie, ale przynajmniej miałby jak odreagować napięcie.
Niespodziewanie usłyszał pukanie.
- Proszę! - krzyknął, pewny, że to mama.
Drzwi otworzyły się, ale stanęła w nich Łucja. Zaskoczona jego widokiem w samym ręczniku, na chwilę odwróciła wzrok, ale potem szybko się zreflektowała i spojrzała mu w oczy.
- Twoja mama prosiła, żebyśmy za dziesięć minut spotkali się w jadalni.
- Jasne. Już idę – odparł i sięgnął po drugi ręcznik, żeby osuszyć włosy.
Łucja szybko się wycofała, zamykając za sobą drzwi, a on usiadł na łóżku i schował twarz w wilgotny ręcznik. Czekał go cholernie długi tydzień. Pewnie najdłuższy w jego życiu.

***

Zjedli kolację i przeszli do ogrodu, żeby wypić butelkę czerwonego wina, którą zaproponowała im Zofia, przyjaciółka Izabeli. Przez pół godzinki siedziała tam razem z nimi, potem jednak musiała wracać do obowiązków. Łucja czuła przyjemne rozleniwienie ogarniające jej ciało. Wino działało na nią zbawiennie i nawet wtedy, kiedy pani Zosia mówiła, jak strasznie jej przykro z powodu śmierci Ernesta, kobieta nie spięła się jak struna, a jedynie podziękowała i powiedziała, że jej również jest bardzo przykro. Zaczął się temat wystawy. Izabela powiedziała, że wszystkie obrazy dotarły do magazynu i jutro rano powinni tam pojechać, żeby sprawdzić, czy żaden nie uległ wypadkowi. Łucja skinęła głową i poprosiła Doriana, by dolał jej trochę wina. Siedzieli, wspominając poprzednie wystawy Ernesta i jego samego. Kilka razy Łucja śmiała się w głos, by chwilę później ocierać łzy spływające jej po policzku. Dorian nie miał wiele do powiedzenia, w końcu nie znał dobrze jej męża, ale robił wszystko, by jego matka i Łucja nie pogrążyły się w rozpaczy, a jedynie wspominały wesołe rzeczy dotyczące Ernesta.
- Och, cudownie się z wami siedzi, ale jestem padnięta i chyba trochę pijana. Niepotrzebnie poszedłeś po drugą butelkę, Dorian... - Izabela wstała. - Na mnie już pora. Dobranoc, kochani.
Kobieta pomachała im i ruszyła do pensjonatu. Mężczyzna sięgnął po butelkę i rozlał resztkę do ich kieliszków.
- To już ostatnie. Jeśli chcemy jutro wstać, oczywiście – mruknął z nikłym uśmiechem i uniósł swój kieliszek jak do toastu – Za waszą wystawę. - powiedział.
- I za jej autora – dodała Łucja i stuknęła w jego kieliszek swoim.
Nie czuła się niezręcznie siedząc z samym Dorianem, ale podejrzewała, że to wynik wypitego alkoholu. Nie rozmawiali wiele. Zresztą, nigdy wiele nie rozmawiali. Ich usta zajęte były czymś innym. Zarumieniła się lekko na to wspomnienie i szybko odgoniła je od siebie. Miała nadzieję, że nawet jeśli Dorian zauważy zdradliwy rumieniec, uzna to za wynik upojenia.
- Pojutrze opera. Co chcesz robić w tym czasie? - zapytał.
Wzruszyła ramionami.
- Myślałam o długim spacerze, prysznicu i łóżku.
- Cóż, myślałem, że włączysz mnie do swoich planów. Jeśli jednak już to zrobiłaś, wolałbym zmienić kolejność i zacząć od łóżka – powiedział poważnie.
Łucja wyprostowała się.
- To nie jest zabawne – wymamrotała.
- A szkoda. Miałem nadzieję, że cię rozbawię.
Łucja przetarła dłonią skronie.
- Przepraszam. Może w innych okolicznościach wzięłabym to za śmieszne. Lepiej już się położę – powiedziała i zaczęła się podnosić.
- Zaczekaj. Zostań jeszcze. Dopijmy wino, a potem cię odprowadzę.
Kobieta po lekkim wahaniu zgodziła się i usiadła w wiklinowym fotelu, podciągając nogi pod brodę. Zaczęła przyglądać się Dorianowi z uwagą, zupełnie nie przejmując się tym, że on o tym doskonale wie.
- Co masz na szyi? - odważyła się zapytać. - To malinka?
Dorian uniósł brwi zaskoczony, a potem odruchowo sięgnął dłonią do szyi.
- Z tyłu. - mruknęła.
Nie miał prawa tego zauważyć i nie zauważył. Zaklął w duchu. Nie tego się spodziewał. Łucja wydawała się zaciekawiona, nie zła, czy rozczarowana. Ale mimo to, miał wrażenie, że jej spostrzegawczość całkowicie przekreśliła jego szanse na uwiedzenie jej, nawet jeśli i tak były bliskie zera.
- Nie wiem. Chyba coś mnie ugryzło – mruknął wymijająco. Wcale nie musiał mówić, że była to jakaś kobieta.
- Tak myślałam – odparła Łucja i wypiła resztę zawartości swojego kieliszka. Wstała i uśmiechnęła się do niego. - Pójdę już. Dobranoc.
- Zaczekaj. Idę w tym samym kierunku.
Dorian podniósł się i poszedł za nią. Był zły na siebie, że przez niego ten wieczór tak szybko się kończy. Kiedy znaleźli się przed jej drzwiami, Łucja spojrzała na niego spod rzęs, a on całą siłą woli powstrzymał się, by nie pocałować jej rozchylonych, zaczerwienionych od wina ust, które aż prosiły się o to, by wziąć je w posiadanie.
- Dobrej nocy – powiedziała i otworzyła drzwi.
- Śpij dobrze – odparł Dorian i pozwolił, by po raz kolejny wyśliznęła mu się z rąk.
Dodał/a: Danielle. w dniu 22-08-2016 - czytano 1533 razy.
Słowa kluczowe: opowiadanie seks zdrada romans Danielle.


Komentarze (2)

L.dnia 2016-08-26 11:30:59.

Cudownie, jak zawsze

zakochana dnia 2016-08-30 14:59:01.

cudowny! Czekam na następny. 😍


Prosimy o nie dodawanie danych osobowych, adresów e-mail, numerów komunikatorów, numerów telefonów itp.

Komentarz do "Oczy w kolorze kłamstw cz. 8"

(pole wymagane)

(pole wymagane)

(pole wymagane)